poniedziałek, 25 lipca 2016

4. Powiew chłodu

Ostatni dzwonek zabrzmiał w murach liceum. Uczniowie wyszli ze szkoły dygocząc, gdyż temperatura diametralnie spadła. Chłopcy z Brotherhood spotkali się za salą gimnastyczną, Lance akurat chował puszkę czerwonego sprayu w tylnej kieszeni spodni, kiedy przyszedł Todd. Pietro stał kilka metrów dalej, patrząc na szare chmury sunące leniwie po niebie. 
- Co taki zamyślony? - spytał Avalanche, a Quicksilver wzruszył ramionami. - Nie mów, że jesteś na etapie rozmyślania jak dobrze było z Crystal.
- Nie, no co Ty. Temat Crystal jest definitywnie zakończony. 
- I dobrze... - chwilę się zastanowił nim dodał: - Wiesz czemu nie mam dziewczyny?
Pietro skierował na kolegę ciekawskie spojrzenie. Lance zaliczał się do grupy chłopaków, którzy za skinieniem palca mogliby chodzić z pierwszą lepszą dziewczyną. Był przystojnym buntownikiem, a każda płeć piękna skrycie marzy o niegrzecznym facecie. Mimo to ciągle był singlem. 
- Bo miłość to wymysł idiotów. Kochasz kogoś i myślisz, że go znasz, ale tak naprawdę nic o sobie nie wiecie. Ludzie są ze sobą tylko, żeby przypodobać się innym.
- Chyba w ogóle nie rozumiesz ideologii miłości. - wtrącił Todd wyraźnie zdziwiony słowami Lance'a.
- Todd powiedział mądre słowo: "ideologia"! Pietro przypomnij mi, żebym wrzucił dziesięć centów do słoiczka jak będziemy w domu.
Jakiś czas temu trójka przyjaciół postanowiła wrzucać monety do specjalnie przygotowanego słoika z napisem: "Mądre słowa Todda", kiedy tylko ten powie coś inteligentnego, lub sensownego. Jeszcze nie wiedzieli na co przeznaczą zaoszczędzone pieniądze, a każdy miał swoje małe życzenie.
- Todd, jest ktoś w szkole? - Lance zawiązał kurtkę w pasie, co wyglądało komicznie, jednak żaden z pozostałej dwójki nie powiedział na ten temat ani słowa.
- Pewnie dyrektorka jeszcze siedzi.
- Czy ta kobieta nie ma innych spraw na głowie? - odparł zdegustowany. - Chociażby jakiejś randki, czy czegokolwiek?
- O właśnie! - Todd natychmiast spojrzał na Pietro, przypominając sobie o usłyszanej rozmowie pomiędzy Crystal i Davidem. - Zgadnij kto poszedł dzisiaj na randkę z Davidem Hallerem.
- A co będę z tego miał? - spytał niezainteresowany szkolnymi plotkami.
- Twoja Crystal. Jak widać szybko się pocieszyła.
Gwizd z ust Alversa poniósł popołudniowy jesienny wiatr. Todd zacisnął usta w wąską linię, czekając na reakcję Pietro. Maximoff starał się udawać, że ta informacja nie zrobiła na nim wrażenia.
- Okej. - wzruszył sztucznie ramionami. - Przecież już nie jesteśmy razem i może chodzić na randki z kim chce.
Todd i Lance spojrzeli na siebie z łobuzerskimi uśmieszkami na ustach.
- No wiesz... - przechwycił brunet, obracając puszką w dłoniach, jakby była interesującym przedmiotem. - David fajnie się ubiera, jest miły, szarmancki, grzeczny w stosunku do dziewczyn.
- Też mi coś. - prychnął białowłosy z wyraźną pogardą. - Ubieram się lepiej, jestem szarmancki, uprzejmy dla dziewczyn i zabójczo przystojny.
- A przy tym niezwykle skromny. - dodał sarkastycznie Todd.
Nerwy zebrane w jego ciele dały swe znaki, Pietro przystępował z nogi na nogę, zmuszając się do fałszywego uśmiechu. Tak naprawdę chciał jak najszybciej odnaleźć Crystal i najlepiej obserwować zajście na randce, a w odpowiedniej chwili interweniować, gdyby sprawy zaszły za daleko. Przez kilka minut wmawiał sobie, że Inhuman nic dla niego nie znaczy, jest wreszcie wolny, nie musi martwić się zapamiętaniem daty jej urodzin, ich rocznicy, dnia kobiet, Walentynek i tak dalej. Aczkolwiek od czasu zerwania czuł dziwną pustkę, już nie przychodził jej wspierać przed historią, ani nie spędzali czasu na spacerach w parku. Do domu wracał razem z kolegami. Nagle jego życie przybrało szarych barw codzienności. Możliwe, iż było tak szare jak niebo w tej chwili.
- Nie będzie mi żaden frajer zabierał Crystal! - wewnętrzna presja dała górę. Uniósł ostrzegawczo palec w stronę Lance'a, zanim znowu zacznie mówić o fałszywej miłości. Alvers westchnął zrezygnowany jakby mówił: "Zawiodłem się na Tobie."
- Poszli do tego nowego lokalu przy parku. - podpowiedział Tolensky, a Pietro natychmiast zniknął zostawiając po sobie gwałtowny podmuch zimnego powietrza.
- Jest zazdrosny? - zapytał Todd patrząc tam, gdzie zniknął ich przyjaciel.
- Jak cholera. - odpowiedział brunet z przekąsem, ale po chwili wzruszył ramionami - Dziwny miłości traf się na mnie iści, że muszę kochać przedmiot nienawiści.
Zerknął na zdziwionego Todda z ukosa.
- Jeśli powiesz komukolwiek, że cytuję Szekspira za szkołą to Cię uduszę gołymi rękoma.

Aromatyczny zapach kawy i słodkości na stolikach klientów roznosił się po całym pomieszczeniu. Wysoka, smukła kelnerka, o ciemnych włosach związanych w wysokiego kucyka, przyjęła zamówienie Davida i czym prędzej pognała na zaplecze.
Siedzieli przy jednym z wielu stolików, ozdobionych białym prostokątnym obrusem, serwetkami w metalowym uchwycie, a z boku stała świeczka o zapachu konwalii. Jej knot wskazywał na to, że dopiero została kupiona. Crystal lubiła przychodzić do "Second Station", czasami po prostu posiedzieć ze szklanką soku i obserwować przechodzących gości. Rozmawiała z Davidem na temat miasta, szkoły, nie wspominając nic o Instytucie, a na pytanie: "Z kim mieszkasz?", odparła: "Z ojczymem i przyszywanym rodzeństwem". W pewnym sensie czuła się winna z powodu kłamstwa, ale z drugiej strony mieszkańcy Instytutu byli dla niej drugą rodziną. Traktowała innych uczniów jak rodzeństwo, a Charles'a jako kogoś więcej, niż mentora i właściciela budynku. Czy gdyby teraz po dziesięciu latach mieszkania z nim pod jednym dachem, miała możliwość powrotu do Attilanu, pozwoliłby jej odejść?
- Mogę Ci zadać pytanie?
- Pewnie. - David postawił przed nią filiżankę parującej herbaty i porcelanowy imbryk. Sobie natomiast zamówił czarną kawę z mlekiem. Czarnowłosa dziewczyna dostawiła blondynce różowe lody z malinami i dwiema czekoladowymi rurkami.
- Ja tego nie zamawiałam. - powiedziała uprzejmie, uznając deser za pomyłkę.
- To dla Ciebie w podzięce za pomoc. - odparł David, wyprzedzając kelnerkę. Brunetka z uśmiechem oddaliła się w stronę nowych klientów.
- Nic takiego nie zrobiłam. To ja powinnam podziękować Tobie.
- Wskazałaś mi gabinet dyrektorki, zgodziłaś się tutaj przyjść i jesteś jedną z najmilszych osób. - wskazał skinieniem na puchar. - Poza tym te lody skojarzyły mi się z Tobą. Może uznasz to za stereotyp, ale blondynki chyba lubią różowy.
- Bardzo stereotypowe. - Crystal roześmiała się. - Ale na historii mi pomogłeś.
- Tak. Jeden dług spłacony, teraz drugi i zostanie trzeci.
- Za sympatię nie możesz zapłacić. Zawsze taka jestem. To znaczy, zależy dla kogo.
- Ktoś Ci podpadł? - spytał mieszając kawę.
- Na razie były chłopak. - przełknęła niewielką gulę w gardle. - Pietro Maximoff.
- Chodzę z nim na hiszpański. Zamieniliśmy może dwa słowa, kiedy nauczyciel nie patrzył.
Crystal gwałtownie ugryzła łyżeczkę, aż poczuła przeszywający ból dziąseł.
- Spokojnie, nie o Tobie. - dodał chłopak, widząc reakcję. - Nie wiedziałem, że chodziliście. Będę miał to na uwadze.
- Spotykaliśmy się od ukończenia pierwszej klasy liceum. W tegoroczne wakacje byłyby już trzy lata. Wcześniej tylko flirtował z dziewczynami, a ja stałam się jego pierwszą prawdziwą miłością... - nie wiedziała dlaczego wraca wspomnieniami do tego okresu, przy zupełnie obcej osobie. Może dlatego, że Lisa i Juliette mają dosyć tematu Pietro i za każdym razem zbywają Crystal, kiedy tylko o nim napomni. - Wybacz, na pewno Cię zanudzam. Faceci nie chcą słuchać o związkach.
- Opowiadaj dalej, jestem ciekaw.
David położył delikatnie dłoń na jej nadgarstku. Przesuwał palce w górę i dół, czując przyjemnie gładką skórę rozmówczyni oraz napięcie. Dziewczyna chciała zabrać rękę, jednakże jakaś niewidzialna siła kazała jej tego nie robić i wmawiała, iż tego właśnie potrzebuje. Odprężona patrzyła w nieprzenikniony błękit oczu Hallera, zapomniała również o co chciała go zapytać, gdy dostali swoje zamówienia.
Niedaleko przy krawężniku stało auto Juliette. Dziewczyny od czasu rozstania Crystal, obiecały sobie pilnować jej nowych adoratorów, nawet gdyby to był ktoś z Instytutu. Uważnie patrzyły na śmiałość Davida, nie zauważając obecności osoby trzeciej.
- Co tam? - odezwał się głos, na co przyjaciółki podskoczyły. Skierowały głowy za siebie, prawie się zderzając. Z tyłu na środku siedział Pietro.
- Co Ty tu robisz?! - zapytała zaskoczona Juliette. - Jak tu wszedłeś?!
- No wiesz, to nie było trudne, skoro zostawiłaś otwarty samochód. Po za tym pilnuję tego gościa, żeby się grzecznie zachowywał. Dopiero co zerwaliśmy i nie chcę, aby ktoś mącił jej w głowie.
- Jak szlachetnie. - prychnęła Lisa.
- Jak tu wszedłeś? - powtórzyła przed chwilą zadane pytanie Juliette.
Francuzka skierowała wzrok z powrotem na parę za oknem kawiarni, a po chwili powiedziała słowo: "mutant", bardzo pewna siebie. Maximoff skinął głową zadowolony.
- Brawo, dostaniesz medal. - nie było dla niego zaskoczeniem, że dziewczyny wiedzą o ich istnieniu. Spodziewał się, że Crystal wyzna prawdę przyjaciółkom. Nawet pamiętał dzień, kiedy pytała go, co na ten temat uważa, a on objął ukochaną w pasie i powiedział: "Rób jak uważasz". Czasami miał ochotę cofnąć czas i faktycznie doradzać jej w ważnych chwilach, niestety nie potrafił tego zrobić.
Ostrzeżenie Lisy szybko wyrwało go z przemyśleń, odsyłając do rzeczywistości.
- Crystal patrzy!
Nigellissa zsunęła się po siedzeniu pasażera, Pietro ukrył głowę za siedzeniem kierowcy, a Juliette schowała twarz za kierownicą, jakby była tarczą. Ostrożnie wyściubiła nos przez otwór, po czym mogli powrócić do normalnej pozycji.
- Wysiadaj, Maximoff, albo będziesz moim pierwszym celem na zajęciach z łucznictwa. - zagroziła Juliette.
- Hej, hej... - Pietro uniósł dłoń, aby uspokoić szatynkę. - Jeśli dasz mi zostać, to powiem Ci, kto pomalował szafki czerwonym sprayem.
- Nikt nie pomalował szafek.
- Bo jeszcze nikt o tym nie wie.
Nawet w czasie wolnym sprawy szkolne były dla Juliette priorytetem. Nie mogła sobie wyobrazić o czym by myślała, gdyby nie była przewodniczącą. Lisa jedynie pokręciła ostentacyjnie oczami.
- Dobra, zostań. - burknęła Moris wiedząc, że jest na pozycji przegranej. - Niech stracę.
- To był Lance, znaczy będzie, bo jeszcze tego nie widziałaś.
- I chyba nie chcę. Ale wiesz, że teraz pani Darkholme będzie miała to na swoim biurku. Co nie?
- Będą kłopoty... - podsunęła Lisa w stronę Pietro, a ten wzruszył obojętnie ramionami. Lance i tak miał już najniższą ocenę ze sprawowania, więc jeszcze jeden wybryk nie zrobi na nikim wrażenia.
Widok Crystal dającej się łatwo omamić Davidowi, był dla niego jak cios w twarz.
- Ona tak się nie zachowuje. - jego własny głos wydawał mu się odległy. - Nie moja Crystal.
Przyjaciółki spojrzały na niego zszokowane, pierwszy raz słyszały skruchę w głosie Maximoffa, jakby całe jego życie nagle straciło sens. Juliette otworzyła usta z zamiarem powiedzenia czegoś miłego, ale Lisa ją uprzedziła niekoniecznie dobrym komentarzem:
- Widzisz, co straciłeś?
- Coś mi tu nie gra. - powiedział głośniej, jakby chcąc usłyszeć sam siebie. - Ona zachowuje się przy nim jak kompletna idiotka. Mi nie pozwalała się dotykać na pierwszej randce.
- Bo podrywałeś każdą dziewczynę w szkole. - przypomniała Juliette. - David jest... Inny.
- Jakbym słyszał Lance'a i Todda. - chłopak skrzyżował ręce na klatce piersiowej, niczym obrażone dziecko. - Ja i tak zostanę przy swoim.
- Bo jesteś zazdrosny?
- Bo nie pasuje mi ten gość. Muszę działać szybko, zanim zrobi Crystal krzywdę.
Pietro otworzył drzwi samochodu i nagle jakby rozpłynął się w powietrzu. Dziewczyny spojrzały na siebie zaskoczone, Juliette sięgnęła ręką klamkę z tyłu.
- Co jak co, ale nawet jeśli znika, teleportuje się, albo cokolwiek... To kultura zamykania drzwi obowiązuje. - Lisa przeciągnęła czarny pas bezpieczeństwa do klamry przy siedzeniu. - Jedziemy, wygląda na to, że gołąbki też się zbierają.

Wracała równo ułożonym chodnikiem, trzymając Davida pod ramieniem. Podeszwy ich butów zgniatały pierwsze jesienne liście w kolorach złota, bursztynu i czerwieni. Obserwując krajobraz Bayville przez cały rok, można z łatwością dostrzec zmiany zachodzące podczas wiosny, lata, jesieni i zimy. Każda pora roku zdawała się ukazywać tajemnice miasta.
Tłumaczyła chłopakowi, iż nie musi jej towarzyszyć w powrocie do domu, ale David należał do typu upartych ludzi. Przy okazji chciał zobaczyć, gdzie mieszka Crystal i to ją niepokoiło. Nie obawiała się, że Haller może zobaczyć coś, czego nie powinien, a potem będzie musiała wymyślić sprytne kłamstwo. Do tego szybko przywykła, w końcu okłamywała Lisę i Juliette dość długi czas. Obawiała się spotkania Davida z Profesorem, którego nazwała swoim ojczymem i choć Xavier szybko pojmie sprytne kłamstewko podopiecznej, to nie wiedziała, co ma powiedzieć o Loganie, Hanku i Ororo. Ciocia i wujkowie wpadli w odwiedziny? Tego już na pewno nie łyknie. Czuła się jak bohaterka głupkowatej komedii klasy B.
Podczas drogi nie powiedziała ani słowa, David to samo, widocznie wyczerpali tematy do rozmowy i zawładnęła między nimi cisza. Blondynka próbowała przywołać obraz pierwszych rozmów z Pietro, które swoją drogą były znacznie trudniejsze, pomijając fakt, że Maximoff to wygadana osoba. Syknęła jakby ją coś zabolało w momencie zobaczenia Instytutu przed sobą. Mogła poprosić Davida o zostawienie jej pod zupełnie obcym domem i to mogłoby być dobre rozwiązanie, gdyby nie: a) co powie, kiedy będzie chciał wejść do środka b) co będzie, kiedy postanowi pewnego razu złożyć Crystal odwiedziny.
Szybki pomysł odpadał, nie miała innego wyjścia jak tylko zaprowadzenie Hallera pod właściwy adres.
- To tutaj. - powiedziała sucho, puszczając chłopaka. David spojrzał na Instytut z podziwem.
- Ładnie. Twój ojczym chyba ma niezłe konto w banku.
- Ten dom należy do jego rodziny od lat. Jest duży, więc mieścimy się wszyscy.
- Wszyscy? - zainteresowany podniósł brwi. - Jak wspomniałaś, że masz przyszywane rodzeństwo, to pomyślałem o dwójce, ewentualnie trójce małych diabełków. A to wygląda jak pałac.
- Ogród jest bardzo atrakcyjny o tej porze roku. - zaraz ugryzła się w język, karcąc myślami własną głupotę. Lubiła Davida, jednak nie chciała, żeby akurat dziś chciał wchodzić na teren Instytutu. Po chwili zdała sobie sprawę, że szatyn podchodzi do okrągłej złotej tablicy z wygrawerowanym znakiem X i napisem: "Instytut Xaviera dla Uzdolnionej Młodzieży". Przełknęła ciężko ślinę, modląc się w duchu, by to zignorował. David patrzył tępo na litery, jakby układały się w niezrozumiałe słowa.
- To dłuższa historia. - zaczęła Crystal, zbierając myśli do kupy. Wiedziała co w przypadku pytań i wątpliwości ma mówić. Wszyscy uczniowie wiedzieli. - Mój ojczym od dawna prowadzi szkołę dla utalentowanych. Nazywam ich swoim przybranym rodzeństwem.
Spoglądała na stężałą twarz Davida. Jego oczy nie odstępowały tablicy, zacisnął mocno dłonie, aż zbielały mu kostki.
- Xavier to Twój ojczym? - zapytał w końcu, a właściwie wysyczał przez zęby.
- Tak... - mruknęła zbita z tropu. W przeciągu dwóch mrugnięć rozluźnił mięśnie i uśmiechnął się zawadiacko do tablicy. Jego wzrok przeniósł się na zakłopotaną Inhuman. Widziała w nim znowu tego samego człowieka, którego poznała zaledwie dwa dni temu.
Szatyn natychmiast znalazł się obok niej, ich twarze dzieliły milimetry, Crystal poczuła jego ciepły oddech na zmarzniętych policzkach.
- Zrobiło się chłodniej... - szepnęła.
- Nie tylko na zewnątrz. - odparł David okręcając sobie na palcu kosmyk jej włosów.
- Lepiej wejdę do środka. Ty też lepiej idź do domu, bo zmarzniesz.
Nie dała poznać po sobie obawy. Jej usta wykrzywiły się w uśmiech, jednak ona sama uznała go za wymuszony. Błękitne oczy chłopaka uważnie analizowały każdą powstałą zmarszczkę. W końcu puścił blond kosmyk i niespodziewanie ucałował dziewczynę delikatnie w policzek. Crystal zamarła.
- Do zobaczenia jutro, córko Xaviera. - powiedział i zaraz wrócił tam skąd przyszli. Dziewczyna jeszcze chwilę stała przed bramą Instytutu, jakby przymarzła do ziemi. Mroźne powietrze owiewało jej plecy, na policzku czuła wciąż usta Davida, jakby wypaliły przed chwilą jakiś znak żywym ogniem.
Mogłaby stać tak w nieskończoność, gdyby nie ryk motocykla. Logan zatrzymał maszynę tuż przed nią.
- Komitet powitalny? - jego sarkastyczny głos wydawał się jeszcze chłodniejszy niż powietrze. - Nie stój jak kołek, tylko otwórz mi bramę.
Powędrowała skulona do furki i na drugą stronę metalowego ogrodzenia, wykonując polecenie Wolverine'a, jednocześnie myśląc o zaistniałej sytuacji. Nigdy tak bardzo nie ucieszyła się na widok mężczyzny, a tym bardziej nigdy nie przypuszczałaby, żeby cokolwiek takiego mogło mieć miejsce. Poszła za motocyklem do garażu, tak szybko jak pozwalały jej zdrętwiałe nogi. Stanęła u progu, jakby czekając na dalsze zadania.
- Co z Tobą, jesteś chora? - spytał, patrząc podejrzliwie. - Czemu stałaś przed bramą jak słup?
- Logan... - odezwała się drżącym głosem, sama nie wiedząc czy to efekt przebywania na zimnie, czy wpływ Davida. - Mogę Cię przytulić?
Nie zdążył odpowiedzieć, bo podłamana Crystal natychmiast wyciągnęła ręce w jego stronę i objęła z całej siły. Logan stał z wyrazem konsternacji na twarzy, jednocześnie słysząc cichutki szloch Inhumam. Słone łzy spływały po jej zarumienionych policzkach. Miała nadzieję zmyć żar pozostawiony po nowym koledze, a ciepło ciała Wolverine'a grzało ją przyjemnie. Mutant oddychał powoli, wyswobadzając rękę od silnego ramienia Crystal. Zawsze uważał Inhuman za drobną, kruchą istotę, jednakże treningi zrobiły swoje. Wolną dłonią pogładził ją po włosach, chociaż stanowczo nie miał instynktu rodzicielskiego. Jego głaskanie smutnej dziewczyny, wyglądało jak czesanie kota.
- No już. - przemówił po chwili ciszy. - Chodź do środka, napijesz się czegoś.
Crystal doskonale wiedziała, że nie mówi tego z troską, a prośbą by wreszcie go puściła. Rozluźniła uścisk, przetarła mokrą twarz i zaraz ruszyła w ślad za Loganem.

Srebrzyste pasmo przecięło powietrze, niczym klinga miecza. Pietro zatrzymał się przed drzwiami drewnianego domu na przedmieściach i wszedł do środka. Przed sobą ujrzał schody wiodące na górę oraz wejścia do trzech pomieszczeń. Pokój po prawo służył za salon, był największy i najlepiej oświetlony. Chłopak rozejrzał się po wszechobecnym bałaganie.
- Jak Mystique wróci, to nas zabije. - zrzucił pusty karton po pizzy z fotela na podłogę. - Nie po to oddała nam swój dom, żebyśmy zrobili z niego chlew.
Usiadł, prostując nogi. Szorstka skóra fotela czasem przywoływała mu na myśl dotyk prawdziwego człowieka o bardzo stwardniałym naskórku. Łypnął leniwie na Todda i Lance'a.
- Oddała go Magneto na kwaterę główną Brotherhood. - mówiąc "kwatera główna", Todd wykonał w powietrzu cudzysłowie. Zwykły dom z dwoma piętrami raczej nie mógł się równać z Instytutem Xaviera. Nagle jego uwagę odwróciły latające nad kartonem pizzy muchy.
- Czasem nie wiem, co gorsze... Twoje żabie zdolności i pożeranie much jak landrynek, czy pety Lance'a. - powiedział Pietro, powstrzymując odruch wymiotny. Todd często posługiwał się swoim długim językiem, by chwytać jakieś przedmioty, albo nawet przenosić własne ciało, ale zjadanie much, czy drobnych insektów było już przesadą. On sam uważał to za defekt swojego genu i siłę wyższą. Nie umiał nad tym zapanować.
- Ej! - brunet siedział na kanapie i strojąc gitarę spojrzał urażony na Maximoffa. - Staram się, żebyście nic nie czuli.
Pierwsze dni ich współpracy były ciężkie, musiało minąć sporo czasu nim trójka przyjaciół zaczęła się dogadywać. Najgorszą kością niezgody okazało się nie zachowanie Todda (chociaż to też przerażało Pietro), a nałóg Alversa. Bywało, że białowłosy znajdował przepełnione popiołem popielniczki w najrozmaitszych zakamarkach domu, nawet w swojej sypialni oraz niedopałki na trawie. Było wiele zapachów, które powodowały u Pietro poczucie obrzydzenia, ale dymu i papierosów nienawidził z całego serca. Gdy doszło pomiędzy nimi do porozumienia, Lance ograniczył się do jednego papierosa dziennie. Zawsze wypalał go wieczorem na zewnątrz, a potem odświeżał oddech gumą.
- A jak u Crystal? - zapytał Todd.
- Pobiegłem do "Second Station", ale nie robili nic nadzwyczajnego. Siedzieli i gadali, więc poszedłem, musiałem sobie wszystko dokładnie przemyśleć i wiecie do czego doszedłem?
- Że David jest lepszą partią od Ciebie?
Quicksilver przesłał koledze piorunujące spojrzenie i zaraz skrzyżował nogi na podłokietniku.
- Nie jest. Stwierdziłem, że Crystal mnie kompletnie nie interesuje.
- Jasne. - parsknął Lance, ledwo powstrzymując napad śmiechu. - Nie wytrzymasz dnia bez gadania o niej.
- Nie wierzysz we mnie? - udał urażony ton. Alvers miał rację, chociaż prawda nie przychodziła do Pietro z łatwością.
Dzisiejsze obserwacje Inhuman udowodniły, że nie jest mu obojętna, nawet przeszło mu przez myśl, że mógłby wejść do kawiarni i udawać przypadkowe spotkanie, a następnie przysiąść się do nich. Dziś zachowywała się inaczej, była bardziej otwarta. Zupełnie inna, niż podczas ich randek. Może Lisa miała rację? Może chodziło o charakter Maximoffa...
Zgrzyt zamka spowodował w chłopaku poczucie lęku. Lance wstrzymał gwałtownie powietrze, a Todd językiem przechwycił pudełko i schował je za kanapą. Do domu weszła kobieta, sądząc po stukaniach obcasów na ciemnych panelach.
- Co zrobiliście z moim domem?! - jej krzyk był jak przeszywający ból. Raven wpadła do salonu, przeczesując wzrokiem każdy kąt.
- Spoko, posprzątamy. - przemówił Lance pewnym siebie tonem.
- Nie dość, że kryję wam tyłki przed radą pedagogiczną i Magneto, to jeszcze robicie z mojego domu pobojowisko! - w mgnieniu okna zniknęła atrakcyjna blondynka w eleganckim uniformie. Zastąpiła ją niebieska postać o czerwonych włosach i bystrych złotych oczach, jak u kota. Zatrzymała spojrzenie na Alversie. - Chcesz poprawić ocenę ze sprawowania?
- Pytanie. Jasne, że tak. - odparł, jakby to było oczywiste. Lance wprawdzie nie należał do uczniów, którzy poprawiają się przy każdej możliwej okazji, śmiało można powiedzieć, iż edukację miał głęboko w poważaniu, jednakże istniał pewien powód, aby zdać liceum jak najszybciej. Nikomu nie mówił o szczegółach, musiało wystarczyć, że to bardzo ważne...
- Okej. W takim razie teraz pójdziesz do szkoły, zamalujesz czerwoną farbę na szafkach i będziesz stał przy bufecie na balu jesiennym.
- Mam inne plany, jeśli chodzi o bal. - odłożył gitarę na bok nie usatysfakcjonowany szansą poprawy. Dyrektorka wzruszyła ramionami.
- Dobra, ale pamiętaj o swojej sprawie. Ja tylko dałam Ci propozycję. - odwróciła się z gracją i ruszyła po schodach. - Idę do siebie, nie przeszkadzać mi chyba, że to będzie coś ważnego.
- Ciekawe kiedy ostatnio rozmawiała z moim ojcem. - mruknął Pietro.
- Właśnie, siedzimy tutaj we czwórkę jak ofiary i nic nie robimy. - poprał Tolansky. - Może Magneto o nas zapomniał...
- W życiu. - uciął kąśliwie Maximoff. - On ma plan, ale najwyraźniej nie chce nas na razie z nim zapoznawać. Zaufajcie mi. Powołanie Brotherhood to był pierwszy etap.
- Nie chce nic mówić, ale kiedy ostatni raz tutaj był? - Lance dźwignął się z kanapy. - Pół roku temu? Trochę długo zajmuje mu planowanie.
- A Ty gdzie idziesz? - Pietro odprowadził bruneta wzrokiem do futryny oddzielającej salon od holu.
- Poprawić swoją ocenę ze sprawowania. Mam nadzieję, że uda mi się kupić farbę w identycznym kolorze jak szafki.

● Oh, you can't hear me cry
See my dreams all die
From where you're standing
On your own.
It's so quiet here
And I feel so cold
This house no longer
Feels like home.
~

poniedziałek, 18 lipca 2016

3. Szczęście

Za zgodą Profesora, Lisa zamieszkała chwilowo w Instytucie. Crystal musiała iść na trening, więc Francuzka postanowiła znaleźć spokojne miejsce i poczytać, o dziwo nie było to takie trudne, pewnie większość mieszkańców również była w sali treningowej.
Niestety ten dzień nie był najlepszy na czytanie, dziewczyna kompletnie nie mogła się na tym skupić. Wtedy przypomniała sobie o noszonej w kieszeni talii kart, niemal machinalnie zaczęła układać pasjansa.
- No proszę, Crystal poszła na trening i zostawiła Cię samą. - nie wiadomo skąd u jej boku pojawił się ciemnowłosy chłopak.
- Poszła, bo  musiała. Nie potrzebuję opiekunki. - odparła, nie odrywając wzroku od kart.
- Jak widzę masz dość niecodzienne sposoby spędzania wolnego czasu. Jak nie czytanie grubych cegieł, to układanie kombinacji kart. - zauważył po chwili ciszy.
- Grube książki przydają się, kiedy Crystal śpi.
- Musicie być bardzo blisko skoro od rana jesteś u jej boku. - dziewczyna przerwała układanie i spojrzała na nieznajomego. Nigdy się nie zastanawiała nad tym jak blisko jest z Crystal, ani czemu codziennie przychodziła wcześniej i czekała, aż ta się obudzi i wspólnie ruszą do szkoły. Robiła to od prawie roku, ale nigdy nie zadała sobie pytania dlaczego.
Może początkowo chodziło o to, aby blondynka nie zaspała, ale ten okres minął. Czyżby to już było przyzwyczajenie? A może przychodziła tu dla przyjaciółki, przypilnować jej snu i zadbać o dobry początek dnia? Może chodziło o rodzinne ciepło i wieczny gwar panujący w Instytucie, który wydawał się lepszy, niż nieprzenikniona cisza w mieszkaniu i niezbyt częste rozmowy z bratem...
- Halo, Ziemia do fanki dziwnych zajęć. -  z rozważań wyrwał ją głos chłopaka machającego jej ręką przed twarzą.
- Skoro większość trenuje, to czemu tutaj siedzisz? - spojrzała na niego podejrzliwie, nie wyglądał na kogoś kto unika obowiązków.
- Ktoś musi naprawić błąd Crystal i zadbać o osamotnionego gościa.
Dziewczyna uniosła brwi w geście niedowierzania.
- Większej ściemy dawno nie słyszałam.
- Jeszcze nie nadeszła kolej mojej grupy, a nie można w nieskończoność kręcić się po budynku.
Jak na zawołanie z głośników na korytarzu wypłynął głos Bestii, informującego wszystkich, że nadszedł czas na ćwiczenia grupy Delta.
- No to na mnie pora. Żegnam miłą panią. -  chłopak wstał i po chwili zniknął w jednym z bocznych korytarzy.
Lisa pokręciła głową, skąd oni biorą tych "wybitnie uzdolnionych".
- A zapomniałbym. - przy stoliku ponownie znalazł się chłopak. - Jestem Nathan.
- Lisa. - odparła uśmiechając się na widok zakręcenia bruneta. - Lepiej się pospiesz, bo się spóźnisz na ten trening.
- Tak jest szefowo!
Nie dane jej było pobyć chwilę samej, gdyż zaraz za Nathanem zjawili się Scott i Crystal .
- Ale Ci spuściłam manto! - rozentuzjazmowana blondynka usiadła obok przyjaciółki. Lisa nigdy nie widziała tak podnieconej Inhuman. 
Scott skrzywił się do wyszczerzonej Crystal, a Francuzka wyobraziła sobie z jaką irytacją kręci oczami pod czerwonymi okularami. 
- Następnym razem nie będę tak delikatny. - zapowiedział nad wyraz uprzejmie. 
Lisa niewiele myśląc odezwała się:
- Wtedy będzie miała mnie do pomocy.
Spojrzeli na nią oboje. Nigellissa mogła z łatwością odczytać jego emocje po mięśniach twarzy. Przyjął jej słowa jako wyzwanie. 
- Dobra. - uśmiechnął się chytrze. - Tylko zmierzymy się w czymś... normalnym, żebyś miała szansę z mutantami. 
- Boisz się, że gdybym miała moce, już leżałbyś przegrany. - odwzajemniła uśmiech, sama nie wiedząc dlaczego. Może to było zwykłe przyzwyczajenie przekomarzań z bratem, na myśl o nim zrobiło jej się cieplej. 
Crystal przełknęła ostatni łyk wody z butelki, słuchając wymiany zdań. Chłopak powiedział coś jeszcze do Lisy, odchodząc w stronę holu Instytutu. 
- Wkurza mnie. - wyrzuciła z siebie, kiedy miała pewność, że Summers nie usłyszy. 
- Scott jest spoko. - wzruszyła ramionami Crystal i zgniotła butelkę pod podeszwą buta. - Jak spędzisz z nim tyle czasu, co ja, na pewno byś go polubiła. 
- O nie... - Lisa przypomniała sobie, iż na pewien okres czasu jest zmuszona mieszkać z nim pod jednym dachem. 

Druga noc w Instytucie była o wiele lepsza, niż pierwsza. Uczniowie dzielili pokoje po dwie osoby, Crystal opowiadała, że w dzieciństwie dzieliła go z Jean. Lisa nie dopytywała czemu teraz jest inaczej, ale wiedziała, że coś musiało się między nimi wydarzyć. Chociaż w rozmowach z Inhuman, Grey nigdy nie stosowała złości czy niechęci, zawsze mówiły do siebie jak dobre znajome, albo - co nie mogło przejść Lisie przez myśl - przyjaciółki.
Chwilowo Crystal musiała dzielić sypialnię z Lisą, co było dla niej powodem do szczęścia, nie pozwoliła jej myśleć o problemach, za co szatynka w duchu dziękowała. "Zobaczysz, będzie jak piżama party, lub wycieczka szkolna", powiedziała blondynka pierwszego dnia, po chwili dodając bardziej spięta: "Tylko bez obaw jak usłyszysz w nocy alarm. Zostawiamy na noc aktywne czujniki ruchu, a zwierzęta lubią łazić po trawnikach. Hank rozpracowuje system, żeby odróżniał futrzaki od ludzi." 
Na szczęście obyło się bez niespodzianek. 

Podczas lekcji historii, Crystal odniosła wrażenie, że pani Moore czai się na nią jak gepard na antylopę. Tylko czeka, aż coś odwróci jej uwagę i będzie mogła zaatakować. Inhuman znudzona słuchaniem o wojnie Wietnamskiej, wyjrzała na chwilę przez okno. Klasa od historii mieściła się tuż przy boisku szkolnym. Chłopcy biegali na bieżni wykończeni, oczywiście oprócz Pietro, który jak tylko mógł popisywał się swoimi "atletycznymi zdolnościami". Gdyby trener znał prawdę... Jednakże nie to przykuło uwagę Crystal. Na trawniku, w samym sercu boiska, zebrała się grupka może sześciu osób z łukami i tarczami. Nie była pewna czy dobrze widzi Juliette pośród nich. 
- Panna Amaquelin zapewne wie wszystko o wojnie Wietnamskiej. - dobrze znała ten głos przepełniony jadem. Gepard dopadł swoją ofiarę. - Może na koniec zajęć przypomnisz nam wszystkie podstawowe informacje. 
Długą drewnianą linijką wskazała zegar nad tablicą. Miała dosłownie pięć minut na odpowiedź. Białe daty i pojęcia wypisane kredą, współczujące spojrzenia, upływający czas i wiele innych czynników sprawiły, że Crystal pobladła na twarzy, a przez szum w uszach nie mogła wykrztusić ani słowa. Niespokojnie pocierała dwoma palcami kartkę podręcznika. Nagle zdarzyło się coś niesamowitego, jeśli wierzyć gwałtownemu westchnięciu niektórych osób. Nawet zaskoczona nauczycielka skrzyżowała wzrok z Davidem Hallerem unoszącym rękę do góry. 
- Moim zdaniem powinna pani odpuścić Crystal. - przemówił z nonszalancją, której mógł mu pozazdrościć niejeden dorosły mężczyzna. - Nikt nie pisnął podczas lekcji ani słowa, na dodatek nie każdego muszą interesować wszystkie tematy. Może dziś wyjątkowo unikniemy pytania?
Pani Moore przełknęła ciężko ślinę, patrząc uważnie w twarz Davida, jakby dzieliły ich milimetry, a nie pół pokoju. Wszyscy spoglądali na nowego ucznia jak na kretyna, łącznie z Crystal. Teraz chłopak do końca nauki w liceum będzie miał zapewnione pytanie na każdej lekcji, i to przez nią. Już miała wstać, nie wiedząc co powiedzieć, kiedy mięśnie kobiety rozluźniły się. 
- Ma pan rację, panie Haller. - powiedziała z obcym dla niej usatysfakcjonowaniem. 
Zaraz zabrzmiał dzwonek kończący najdziwniejszą od początku szkoły lekcję. Uczniowie na korytarzu otoczyli Davida zadając masę pytań, a gdy nowo przybyli nie chcieli wierzyć w opowieści, koledzy Inhuman z historii wskazywali na wciąż zadowoloną panią profesor. 
Szatyn wytłumaczył wszystko trzema słowami: "Potrafię być przekonujący."
Przecisnął się przez zgromadzonych, zgarniając ich rękami. Crystal zamknęła metalową szafkę, a widok Davida za plecami przestraszył ją. 
- Wybacz. - powiedział z miną zbitego psa. - Nie chciałem Cię wystraszyć. 
- Nic nie szkodzi. Dzięki, że wstawiłeś się za mnie u pani Moore. - spojrzała na podekscytowaną gromadę. - Zyskałeś miano bohatera. 
Chłopak wzruszył ramionami. 
- Ktoś w końcu musiał się odezwać, a ponieważ jestem tu nowy, to liczyłem na łut szczęścia. 
- Szczęście Cię nie opuściło. - przyznała odgarniając kosmyk włosów za ucho. - Nigdy nie daje nam fory, a tu proszę. Taka osoba jak pani Moore z nikim nie negocjuje. 
Dopiero własna wypowiedź dała Crystal do myślenia. Nauczycielka zawsze upierała się przy swoim, aż nagle wystarczył przenikliwy ton głosu, godny Brytyjczyka, zaledwie dwa zdania i spojrzenie. Jedno uważne spojrzenie.
- Crystal... - westchnął David, jakby w mgnieniu oka cała pewność siebie go opuściła. - Może chciałabyś gdzieś iść po szkole?
- Z Tobą? - poczuła w brzuchu jak tysiące kolorowych motyli na raz trzepocze skrzydłami i wzbijają się wszystkie do lotu. To samo czuła przy Pietro. W pierwszej chwili chciała odmówić, ale przypomniała sobie, że przecież nie może wiecznie siedzieć ukryta w kokonie z powodu jednego fatalnego związku. Z uśmiechem przyjęła propozycję, nie przeczuwając, że dosłownie nad głowami mają szpiega. Kiedy oboje rozejrzeli się po pustym korytarzu, Crystal pociągnęła Davida za rękaw na angielski. 
Todd Tolensky miał w zwyczaju podsłuchiwać cudze rozmowy i na dodatek nie zostać zauważonym. Odskoczył z sufitu na podłogę z ponadprzeciętną zwinnością, otrzepał kurtkę pozbywając się tynku i powoli zmierzał ku klasie matematycznej. 

- Idziesz z Davidem na randkę?! - krzyknęła Juliette mieszając łyżeczką budyń, aby pozbyć się zastygłej warstwy. Lisa zatkała jej usta, wskazując ruchem głowy na stolik Brotherhood, a szczególnie Pietro. 
- I dobrze. - fuknęła szatynka. - Niech wie, że Crystal ma go gdzieś.
- Idziemy tylko na kawę do "Second Station". - blondynka pokręciła głową, jakby robiła to codziennie. 
- No dobra, skoro już dzielimy się nowinkami, to chcę wam coś powiedzieć. - po chwili ciszy ekscytacja w głosie Juliette wzrosła. - Zapisałam się do kółka łucznictwa. 
- Po co? - zapytała Lisa, unosząc brwi. Juliette nie takiej reakcji się spodziewała. 
- Ta cała tajemnica Crystal skłoniła mnie do pewnych przemyśleń. - blondynka ucieszyła się ze zmiennego tonu przewodniczącej. Mówiła cicho i co chwila rozglądała się, czy ktoś nie podsłuchuje. - Też chciałabym robić coś spektakularnego, co zupełnie do mnie nie pasuje. Wiem, że łucznictwo to nie to samo, co panowanie nad żywiołami, ale zawsze coś. Poza tym te zajęcia zwiększają skupienie. Mamy wolne miejsca, możecie spróbować.
- Skupienie to nie moja bajka. - odparła Lisa, po czym dodała w myślach: "Przynajmniej nie teraz". Cały dzień myślała o bracie i nietypowej wizycie tajemniczego mężczyzny. Często znikał na dłuższy okres i miała nadzieję, że po powrocie wszystko jej wyjaśni. 
Wartka konwersacja pomiędzy Crystal i Juliette zakończyła się, gdy Moris nagle przerwała. Zacisnęła mocno powieki, natomiast przed oczami zobaczyła uczniów na stołówce, tak jak dziś. Chłopaki z drużyny futbolowej rozlali niezauważalnie colę między stolikami. Następna scena pokazywała Kitty Pryde, która poślizguje się na napoju, jednak w porę złapał ją Lance. Otworzyła oczy, kiedy zapanowała ciemność i znowu słyszała szkolny gwar. 
- Co jest? - spytała Lisa, widząc panikę na twarzy przyjaciółki.
- Widziałam coś... Drużyna futbolowa wyleje cole, Kitty się na niej pośliźnie, ale złapie ją Lance.  
- Co? - Crystal skierowała wzrok na Shadowcat odbierającą lunch przy bufecie. 
- Chyba przez tych mutantów Ci się we łbie przewraca. - Lisa zdławiła chichot kęsem kanapki. Wskazała kciukiem za siebie. - Poza tym, Lance siedzi tam. 
- Nie. - odpowiedziała ponuro Inhuman. Dźwięk spadających na podłogę kostek lodu przyprawił Juliette o gęsią skórkę. Przyjaciółki obserwowały rozwój wydarzeń. Kitty zmierzała w stronę pułapki i tak jak widziała Juliette, Lance przerwał rozmowę z kolegami w ostatniej chwili łapiąc upadającą dziewczynę. Szatynka z dudniącym sercem, wybiegła ze stołówki, a Lisa za nią. Crystal podeszła do oszołomionej Pryde.
- Kitty, wszystko dobrze?
- Tak, tak. - wydukała trzymając ręce oplecione wokół szyi wybawcy. - Po prostu... To działo się za szybko. 
- Może idź z nią do toalety. Niech pozbiera myśli. - zaproponował Alvers, wyswobadzając się z jej objęć. 
Sportowcy patrzyli na niego, jakby dokonał cudu. Zmierzył ich długim, chłodnym spojrzeniem. 
- Na co się gapicie?! - zagrzmiał. - Weźcie ściery i do roboty, zanim ktoś złamie kręgosłup. 

Shadowcat nie chciała iść do łazienki. Pusty korytarz pomógł jej ochłonąć i spokojnie przeanalizować zdarzenie. 
- Miałam szczęście, że Lance był obok i ma refleks. - zagadała na dowód, iż czuje się lepiej. 
- Oj, tak. Miałaś szczęście. - Crystal zobaczyła Lisę i Juliette rozmawiające na ławce przy sali gimnastycznej. Spuchnięte powieki, czerwone oczy i rozmazany tusz był fatalnym widokiem. Blondynka zadała sobie sprawę, że znają się z Juliette tyle lat i ani razu nie widziała jej płaczącej. 
- Nie wiem, co to było. - powiedziała szlochając w papier toaletowy. 
- Takie sytuacje się zdarzają. - Crystal uklękła przy niej. 
- Pewnie. - dodała Lisa na pocieszenie. - Może po prostu miałaś Déjà vu, czyli przeświadczenie, że coś już kiedyś miało miejsce. 
- Ja to widziałam jak urwane sceny filmowe, jedna po drugiej. Na kilka sekund nim stało się naprawdę. To nie jest normalne. 
- Zapomnij o tym. - doradziła uspokajająco Crystal. - Lisa ma rację, to na pewno nic takiego. 
W duchu myślała o jeszcze jednym wytłumaczeniu, ale to przecież niemożliwe. 

czwartek, 7 lipca 2016

2. Prawda i tajemnice

Czarne Renault właśnie pokonywało zatłoczone o tej porze ulice Bayville. Zarówno Instytut jak i dom Lisy mieściły się na obrzeżach miasta, niestety dwóch przeciwnych.
- Crystal chyba wpadł w oko ten nowy. - zagaiła rozmowę Juliette.
- Sądząc po tym z jaką fascynacją o nim mówiła, zadurzyła się po uszy. - odparła Lisa, przypominając sobie przyjaciółkę w kawiarni. - Może wreszcie zapomni o tym wkurzającym blondasku.
Szatynka spojrzała na nią ze zrozumieniem.
- Oby.
Na szczęście Bayville nie należało do dużych miast, toteż przejazd z jego jednego końca do drugiego, nawet w korkach, nie zajmował dłużej niż pół godziny. Lisa pożegnała się z Juliette i podziękowawszy za podwózkę zniknęła za drzwiami klatki schodowej. Obdrapane ściany kamienicy i skrzypiące schody były jej tak znajome, że wszystkie ich defekty przestały grać rolę, nawet ciężko chodzące zamki w drzwiach od mieszkania i walka z nimi nie była uciążliwa.
- Jestem. - rzuciła odruchowo w pustą przestrzeń. Nie oczekiwała odpowiedzi, to było zwykłe przyzwyczajenie. Takie samo jak wejście do kuchni, w celu przyrządzenia czegoś do jedzenia, tuż po powrocie do domu. Na niewielkim stole, przy którym zwykle jadła posiłki z bratem, leżał mały prostokątny kartonik, o zaokrąglonych rogach. Lisa przyjrzawszy się mu, uśmiechnęła się, to była karta z talii do gry - czerwony as trefl. Jej brat miał w zwyczaju zostawiać asa trefl na stole, gdy chciał przekazać, że będzie późno i ma na niego nie czekać. Dziewczynę zdziwił jednak kolor karty, zwykle była czarna, nie wiedziała czy to pomyłka, czy zamierzone działanie.
Lisa niepewnie rozejrzała się po pomieszczeniu, następnie sprawdziła resztę pokoi. Odetchnęła z ulgą, kiedy miała wejść do swojej sypialni, przecież gdyby czekało ją coś złego, na pewno już by na to wpadła. Delikatnie pchnęła drzwi w głębi mieszkania i zamarła. Na łóżku siedział wygodnie nieznany jej mężczyzna w ciemnych, podartych ubraniach, wyglądał na wyraźnie znudzonego czekaniem.
- Wreszcie. Myślałem, że się nie doczekam. - powiedział wstając i leniwie przeciągając się.
- Kim jesteś? I co robisz w moim domu?! - dziewczyna cofnęła się za próg, chcąc zamknąć drzwi. Nieznajomy z łatwością pociągnął drzwi, wyrywając je z zawiasów.
- Nieładnie, najpierw każesz na siebie czekać, a teraz nie chcesz pomóc bratu?- uśmiechnął się złośliwie. Strach w oczach Lisy przerodził się w determinację, dla brata zrobiłaby wszystko.
- Czego chcesz od niego?!
- Gdyby nie miał tak dziurawej pamięci, nie musiałbym Cię nachodzić, ale cóż. Miał dzisiaj dostarczyć nam pewien towar, powinnaś wiedzieć o co chodzi. Niestety nie mógł wrócić po niego osobiście, bo był bardzo zajęty. - mężczyzna wziął z pobliskiej półki losowy przedmiot i zaczął go oglądać, czekając na jej reakcję.
Dziewczyna zupełnie nie wiedziała o co mogło chodzić, jej brat rzadko mówił o swojej pracy i towarzyszącej jej obowiązkach, a ona nigdy nie pytała o nic na siłę.
Niewiele myśląc poszła do niewielkiego pokoju służącego za salon i zaczęła przeglądać znajdujące się tam stosu kartonów. Wtedy przypomniała sobie o skrzyneczce nad którą ostatnio siedział jej brat, prawdopodobnie to ona była winna tego zamieszania. Szybko odszukała wspomniany przedmiot i wróciła do nieznajomego, który podziwiał kolejną rzecz, tym razem skarbonkę w kształcie krowy.
- To pewnie tego szukasz. - położyła skrzynkę na komodzie przed mężczyzną, uważnie patrząc czy odstawia nie swoje rzeczy na miejsce.
- Mam nadzieję. W przeciwnym razie jeszcze do Ciebie wpadnę. - wziął szkatułkę i udał się w kierunku wyjścia. - Tylko następnym razem nie będzie tak przyjemnie.
Lisa pospiesznie zamknęła drzwi wyjściowe, zanim mężczyzna się rozmyśli i zechce wrócić. Pospiesznie wybrała numer Crystal, chciała usłyszeć spokojny i ciepły głos przyjaciółki, który pozwoliłby jej pomyśleć o wszystkim na trzeźwo. Niestety sygnał oczekiwania przedłużał się, nie wróżąc nic dobrego, kiedy odezwała się automatyczna sekretarka zrezygnowała z nagrywania wiadomości. Spróbowała jeszcze dwa razy, jednak bezskutecznie.
Chociaż było to nad wyraz irracjonalne i dość dla Lisy niespotykane, bała się, że Crystal może coś grozić. Nim zdążyła cokolwiek przemyśleć miała już spakowaną torbę z najpotrzebniejszymi rzeczami, musiała zmyć się z mieszkania na parę dni, uciec od dziwnych i nietypowych zachowań sąsiadów, niecodziennych wizyt jak ta dzisiejsza czy ciągłych niespodzianek jakich dostarczał jej brat.

Po wyczerpujących treningach, Crystal chwyciła za telefon. Trzy nieodebrane połączenia od Lisy napawały ją niepokojem. Gdyby dzwoniła w sprawie jakiejś bzdury, na pewno nie dobijałaby się aż tyle razy. Natychmiast oddzwoniła do przyjaciółki, jednakże bez odzewu. Chciałaby, żeby to nie było nic poważnego. Szła w stronę pokoju, głęboko myśląc o Lisie, wchodząc do środka natychmiast zamarła. Francuzka siedziała na łóżku, kontynuując czytanie porannej powieści.
- Lisa! - krzyknęła uradowana Crystal. - Nic Ci nie jest?
- Nie. Gdzieś ty była, dzwoniłam do Ciebie trzy razy.
- Ja... Byłam na dole. Telefon zostawiłam w pokoju.
Dziewczyna spojrzała na aparat w dłoni blondynki. Od razu wyczuła, że przyjaciółka kłamie. W oczy rzucił jej się także nietypowy strój.
- Powiedz prawdę Crystal. Dlaczego nie odebrałaś telefonu?
- Ładowałam go w pokoju Scotta i zeszłam na dół. Dopiero potem po niego poszłam.
Lisa otworzyła usta, ale Crystal ją uprzedziła:
- Ładowarkę pożyczyłam od niego. To raczej Ty powinnaś mi wytłumaczyć, co tu robisz.
- Pękła mi rura w mieszkaniu. - Nigellissa uniosła bezradnie ręce. - Wszystko jest zalane i potrzebuję noclegu na jakiś czas.
Inhuman chcąc wyglądać na zamyśloną przygryzła wargę i zobaczywszy w lustrze swoje odbicie natychmiast dotknęła kombinezonu, jakby chciała w ten sposób przekonać się czy aby na pewno nie śni.
- O to też chciałam zapytać. - Lisa skrzyżowała ręce na piersiach. - Nie próbuj się wykręcać, zapytam jeszcze raz. Czemu nie odebrałaś telefonu? Co to za strój? Po co Ci on?
- Lisa. - Crystal patrzyła chłodno na odbicie przyjaciółki. Z dudniącym sercem wykonała obrót, dzięki czemu obie wpatrywały się na swoje twarze. - Nie mogę powiedzieć, choćbym chciała. Uwierz, że jest dużo rzeczy, o których nie masz pojęcia.
- A myślałam, że się przyjaźnimy.
Dopiero teraz zauważyła granatową torbę leżącą obok łóżka. Szatynka podniosła ją z obrażoną miną. Przypomniała sobie dzień, kiedy podczas lunchu w liceum Crystal podzieliła się śniadaniem. Lisa wówczas zapomniała zabrać z domu swojego jedzenia. Wtedy zyskała pierwszą przyjaciółkę. Podeszła do drzwi i nim zdążyła je otworzyć, poczuła na nadgarstku ciepłą dłoń. Crystal westchnęła ciężko.
- Nie chcę Cię tracić Lisa. Powierzę Ci pewną tajemnicę, ale musisz obiecać, że nikomu o tym nie powiesz. Rozumiesz?
- Tak. - nie odwracając wzroku od zaciśniętych na klamce palców, Lisa mówiła z ogromnym wyrzutem.
- Idź do ogrodu i tam na mnie poczekaj, zrobię coś do picia i przy okazji porozmawiam chwilę z Profesorem.
Francuzka otworzyła drzwi mrucząc ledwo słyszalne "okej".

Nigdy wcześniej tak bardzo się nie stresowała. Nawet nauczycielka historii nie miała na nią takiego wpływu, w szkole jeśli oblała jakąś klasówkę zawsze mogła ją poprawić. Niestety życie jest zupełnie inne. Charles rozmawiał z Loganem w bibliotece, a Crystal podeszła do nich niepewnie, jakby oczekiwała na wyrok za grzechy.
- Co przeskrobałaś, że się tak skradasz? - głos Wolverina niemal ją wystraszył.
- Profesorze, mam poważny problem. - machinalnie zaczęła rozmasowywać kark. Zawsze tak robiła, gdy nerwy wzięły górę. Z jakiegoś powodu czuła się okropnie, jak dziecko informujące rodzica o kolejnej złej ocenie. Xavier wlepił w podopieczną zatroskane spojrzenie. Dziewczyna westchnęła dźwięcznie, usiadła na przeciwko niego i pozwoliła, aby emocje same wyrzuciły to co miała zamiar powiedzieć.
- Wiem, że pana zawiodłam. - podsumowała wywód i z jakiegoś powodu cały nagromadzony przez te lata ciężar magicznie zniknął. - Ale prócz was mam tylko Lisę i Juliette. Obiecuję wziąć pełną odpowiedzialność za to co się stanie.
Cisza ze strony obojga była dla niej wiecznością. Jednak najbardziej zdziwił ją milczący Logan, wpatrzony wprost w oczy blondynki. Inhuman pomyślała, że może układa scenariusz ich kłótni, albo szuka argumentów przeciw.
- Pamiętam jak po raz pierwszy przyprowadziłaś tutaj Juliette. - Crystal doszła do wniosku, że chyba nie istnieje na świecie taka informacja, która wyprowadziłaby Charles'a z równowagi. Zawsze biła od niego ta sama aura i przyjemny ton głosu. - Od razu postawiłaś mnie przed faktem dokonanym, że jesteście przyjaciółkami. Ta przyjaźń utrzymała się do dnia dzisiejszego.
Ona także pamiętała ten dzień. Hank przywiózł do Instytutu trzy roześmiane dziewczynki: Crystal, Juliette i Jean. Lisę poznały znacznie później, na początku liceum. Zastanowiła się chwilę, dlaczego Profesor przytoczył akurat to wspomnienie.
- Podjęłaś dobrą decyzję przychodząc z tym do mnie. Czy ufasz im na tyle, aby wyjawić tak wielki sekret?
- Tak. - przełknęła ślinę. - Wtedy skończy się kombinowanie i wymyślanie nowych kłamstw.
- Z drugiej strony ludzie nie są gotowi na to, by poznać prawdę o mutantach. Co jeśli jedna z nich nawet przypadkiem coś o nas wspomni?
- Tak jak powiedziałam, wezmę za wszystko odpowiedzialność. Ufam Lisie i Juliette najbardziej na świecie.
- Wobec tego nie widzę przeciwwskazań. - Xavier podjechał do okna i wyjrzał przez nie na ogród. - Chyba Lisa na Ciebie czeka.
- Mogę już iść? - powoli odeszła w stronę drzwi.
- Idź Crystal. Powodzenia.

W Attilanie nie ma przyjaciół, ich rolę spełniają powiernicy. Każdy Inhuman wybiera sobie kilku powierników, którym jest w stanie powierzyć nawet swe życie. Oni wszyscy są ze sobą związani niewidzialną więzią. Jedną z najsilniejszych, zaraz po małżeństwie i rodzicielstwie. Pomimo, iż Crystal od dawna nie była w domu, to niektóre zwyczaje odcisnęły piętno na jej psychice. Przyjaźń z Lisą i Juliette była dla niej czymś więcej, niż komukolwiek mogłoby się wydawać. Obserwowała jak Francuzka siedzi spokojnie na ławce, wystawia twarz ku promieniom słonecznym, nie wyglądała już na spiętą. Ten widok dodał Inhuman otuchy.
- Przepraszam za ten poślizg. - powiedziała natychmiast, siadając obok szatynki. Wyczekujące spojrzenie Lisy było jak uderzenie bata.
- Zanim zaczniesz mi śpiewać, powiedz ile lat już jesteśmy przyjaciółkami.
- Lisa, proszę.
- Dwa! Dwa cholernie wspaniałe lata. Wiem, że to mało w porównaniu z tobą i Juliette... Musisz mieć naprawdę dobry powód, by mnie okłamywać.
- Zanim zacznę... - powtórzyła Crystal. - Mogę do niej zadzwonić? Chcę, żebyście usłyszały prawdę obie.
Lisa wydała z siebie gardłowy dźwięk, ale pozwoliła blondynce na wykonanie telefonu. Moris zjawiła się po kilku długich minutach, tłumacząc, że akurat przechodziła blisko Instytutu. Zaraz zamilkła wyczuwając ponurą atmosferę.
- Ten budynek nie jest do końca normalną placówką.- Crystal trochę zajęło, nim dobrała odpowiednie słowa wstępu. - Wszyscy, którzy tutaj mieszkają są mutantami. Czyli mają w sobie gen X, który pozwolił im na posiadanie pewnych zdolności. Instytut Xaviera pomaga nam nad nimi zapanować.
Dziewczyny siedzące na ławce, spojrzały po sobie, uznając wytłumaczenie przyjaciółki za dziecinne.
- Naprawdę nie starasz się na nim lepszego? - rzuciła lekceważąco Lisa.
- Mówię prawdę. To znaczy jest jeszcze coś. Ja nie jestem mutantem, tylko Inhuman. Pochodzę z Attilanu, gdzie trwa wojna domowa, a na Ziemię przybyłam jako ośmiolatka.
- Crystal... - Juliette podrapała się po głowie, jakby przeanalizowała dopiero część informacji.
Blondynka skierowała spojrzenie w stronę oczka wodnego. Po chwili pasmo wodny uniosło się nad powierzchnię, tworząc kształt węża. Lisa i Juliette natychmiast wstały z miejsca. Przezroczysty gad zbliżył się do nich, na co Moris pisnęła przerażona.
- Spokojnie, to nie jest prawdziwy wąż, tylko woda. - machnięciem dłoni sprawiła, że utworzone zjawisko powróciło na swoje miejsce. Znowu było dekoracyjnym oczkiem wodnym. - Co jeszcze mam zrobić? Podpalić coś?
Jak na zawołanie kupka zielonego dywanu matki natury zajęła się ogniem, po chwili gasnąc. Crystal ponownie używając swojej mocy sprawiła, że z nagiej ziemi po podpaleniu znowu wyrosła równie przystrzyżona zielona trawa.
Żadna nie potrafiła wykrztusić ani słowa. Inhuman patrzyła na nie błagalnie. Juliette otworzyła usta łapiąc powietrze do płuc.
- Co tu się dzieje? - zapytała przenosząc wzrok z ziemi na wodę. - Jak to zrobiłaś?
- Mówiłam, mam moce. Wszyscy mamy.
Lisa położyła dłoń na ramieniu wciąż panikującej przewodniczącej szkoły.
- Wiedziałam! - krzyknęła dając upust emocjom. Crystal zadziwił szeroki uśmiech na twarzy towarzyszki.
- Od początku podejrzewałam, że nie jesteście zwykłą szkołą dla ponadprzeciętnie uzdolnionych. Oczywiście jak nie supermoce to w grę wchodziła sekta... Ale cieszę się, że jednak nie wyznajecie religii latającego jedzenia i nie rysujecie pentagramów. - jej wzrok przybrał wyraz niepewności - Nie rysujecie prawda?
- Nie. - Crystal nie wiedziała czy ma się śmiać, płakać, a może być zdziwioną reakcją przyjaciółki. Jedynie Juliette dalej nie potrafiła pojąć, co przed chwilą zobaczyła.
- Supermoce pani prezydent. Crystal i jej nietypowa rodzinka to superbohaterowie, rozumiesz?
- Mhm. - jęknęła.
- Tylko musicie obiecać, że nikomu o tym nie powiecie. Jesteście jedynymi ludźmi, poza mutantami, którzy to wiedzą. Im mniej osób jest wtajemniczonych, tym czujemy się bezpieczniej.
Na zgodę obie skinęły głowami.
- Okej Juliette? - spytała troskliwie Crystal.
- Tak. Już tak, daj mi tylko chwilę na przetrawienie... Czyli wszyscy co do jednej osoby macie dziwny gen, pozwalający na wyczynianie cudów z wodą i ogniem. Na dodatek Ty jesteś kosmitą. Super.
- Nie jestem jakimś Predatorem ukrytym w ludzkiej skórze, tylko Inhuman. Jesteśmy rasą super ludzi, dlatego mamy moce i lepszą sprawność fizyczną niż wy. Poza tym prawie każdy mutant posiada inne zdolności: Scott strzela z oczu wiązkami lasera, dlatego nosi okulary, Jean jest telepatką podobnie jak Xavier, Kitty przenika przez obiekty, Kurt się teleportuje.
- Okej, starczy. - przerwała Lisa. - Chcę mieć niespodzianki na potem. Ale wciąż nie rozumiem, czemu nie odebrałaś telefonu?
- Byłam na treningu. Dopiero potem mogłam do niego zajrzeć, a ten strój to nasze kombinezony.
- A macie jakąś nazwę? - przechwyciła nagle Juliette, bardziej odprężona.
- Jesteśmy X-men.
W tym samym czasie instruktorzy zebrali się przy oknie, aby obserwować sytuację pomiędzy dziewczynami.
- Przegrałeś zakład. - odezwał się Hank, klepiąc Logana po barku. Kiedy tylko Crystal weszła do ogrodu, panowie założyli się o to, czy faktycznie wyzna im prawdę.
- Byłem pewny, że stchórzy. - mruknął Wolverine.
- Na pewno możemy ufać tym dziewczynom? - zapytała poddenerwowana Storm - To są nastolatki, różne zwariowane rzeczy mogą im przyjść do głowy.
- Crystal ma do nich pełne zaufanie. - odparł Xavier wpatrując się w dal. Myślami odwiedził zupełnie inne miejsce. - Natomiast ja ufam jej.
- Przypominają mi pewną trójkę przyjaciół. - dodał Logan. Przyjaciółki jak na znak ponownego porozumienia wylądowały we wspólnym uścisku. - Telepata, facet kontrolujący metal i kobieta potrafiąca zmieniać kształt.
- Oby spotkał je lepszy los. - Charles uśmiechnął się krzywo na widok tej sceny.

● Falling down so heavy
This hard lay down on the ground
Fate glimmer once steady
Where are you now?
Someone tell me how to feel
Someone tell what is real 
Someone tell me how to feel
Someone tell me, someone tell me
~

środa, 6 lipca 2016

1. David i Nathan

Irytująca melodia budzika wyrwała Crystal ze snu. Zielone cyfry wskazywały godzinę ósmą rano, a blade światło poranka przebijało się przez okna. Przetarła zmęczone oczy i nawet nie zdziwiła jej obecność Lisy. Dziewczyna siedziała w białym fotelu, czytając książkę, która na pewno nie była szkolnym podręcznikiem. W dłoniach Francuzki spoczywał kryminał z prywatnej biblioteczki Crystal. 
- Facet miał łeb. - powiedziała widząc obudzoną przyjaciółkę. - Pisać takie cegły, które ciekawią od początku do końca. 
- Na którym jesteś rozdziale?
Blondynka chwyciła przygotowane poprzedniego wieczoru ubranie, szczotkę do włosów i zaczęła rozczesywać złociste kołtuny, przy białej toaletce.
- Dopiero na dwudziestym, bo za wcześnie ustawiasz budzik.
- Dlaczego po prostu nie pożyczysz tej książki?
- Ponieważ: a) mam tendencję do gubienia nie swoich rzeczy i b) wtedy siedząc tutaj i czekając, jak książę na śpiącą królewnę, bym się zanudziła, chwyciła za jedną z książek i w efekcie cała Twoja biblioteczka leżałaby u mnie w domu.
- Dobra, niech Ci będzie. - spojrzała przelotnie na szatynkę spod długich, gęstych rzęs. - Idę się przebrać i możemy jechać.
- Jechać? Czyżby Scott zaoferował podwózkę?
- Nie. Przecież Juliette zdała prawo jazdy i mówiła, że będzie nas wozić.
- No tak! - Lisa z impetem zamknęła kryminał, po czym odłożyła książkę na półkę. - Juliette zdała już w piątek, a my nawet tego nie oblałyśmy. Dziś po szkole jedziemy od razu na sok.
Dziwnym trafem drzwi toalety były otwarte, co nie zdarzało się często w porannych godzinach. Crystal liczyła spotkać sporą kolejkę i awanturującego się Scotta o to, że Jean siedzi już za długo. Tymczasem atmosfera na korytarzu była spokojna.
Wszyscy lokatorzy Instytutu przygotowywali zbiorowo śniadanie. Crystal natychmiast dołączyła do zbiegowiska, ale pozostało już tylko nakryć do stołu. Każdy posiłek u Xaviera wyglądał jak przygotowanie Wigilii: krzątanina w kuchni, liczenie miejsc, a przede wszystkim rozmowy przy posiłku.
- Poczekam na zewnątrz. - oznajmiła Lisa, kiedy Crystal znalazła się blisko niej.
- Nie ma mowy, siadasz z nami. - zaprzeczyła blondynka, prowadząc przyjaciółkę na miejsce obok siebie. Lisa była przyzwyczajona do takiego zachowania, cały czas powtarzała, że nie jest głodna i poczeka na nią. Z drugiej strony na widok świeżych kanapek i aromatycznej herbaty ściskało jej żołądek. W domu jadła regularnie, nawet szykowała jedzenie dla brata, jednakże to było nic w porównaniu z posiłkami u Xaviera. Często czuła się jak członek nietypowej rodzinki, tutaj praktycznie jadła i spędzała czas wolny z Crystal.
Rozmowy w większej mierze dotyczyły zbliżającego się balu. Anna już na samym wstępie doszła do wniosku, że jej noga tam nie postanie. Lisa zauważyła nagle milczącą Crystal, a jak się potem okazało nie tylko ona.
- Nasza Crystal rozpacza po białowłosym Pietro. - w głosie Rogue wyczuła pogardę do Maximoffa. - Nie martw się, możemy zostać razem i obejrzeć jakiś film.
- To ja też. - dorzuciła Lisa. - A co z Juliette?
- Ona musi tam być jako przewodnicząca szkoły.
- Naprawdę chcecie zrezygnować ze szkolnej zabawy i oglądać telewizję? - Charles spojrzał na Crystal jakby przed chwilą przyznała się do przestępstwa. Anna westchnęła ciężko.
- Ja nie widzę sensu, żebym tam szła.
- Ja... - zająknęła się Crystal, ale po chwili zamknęła usta.
- Oczywiście to wasza sprawa, ale nie marnowałbym szansy na wyjście z domu i spędzenia czasu ze znajomymi. Potem będziecie żałować, że nie posłuchałyście rady inwalidy.

Juliette podjechała pod Instytut punktualnie o ósmej trzydzieści. Kierowała samochód z taką lekkością i odprężeniem na twarzy, aż trudno było uwierzyć, że zdała egzamin zaledwie dwa dni temu. Czarne Renault zatrzymało sie przy schodach budynku, Juliette wysiadła z pojazdu i przywitała siedzące na schodach przyjaciółki.
- Czy to nie jest przypadkiem samochód Twojej mamy? - Lisa oglądała Renault jakby szukając dowodów na potwierdzenie swojego pytania.
- Tak. Powiedziała, że dopóki nie będzie nas stać na drugi, to mam jeździć tym, a ona służbowym.
Nagły gwizd podziwu zwrócił wzrok dziewczyn w stronę drzwi. Hank patrzył na pojazd z wyraźną ekscytacją, natomiast Logan lepiej ukrywał emocje pod wieczne obojętnym wyrazem twarzy. Tuż za nimi wyszła reszta uczniów Instytutu.
- Gratulacje zdanego prawka Juliette. - odezwał się Scott.
- Dzięki. Nie było łatwo pogodzić szkoły i jazd, ale jakoś dałam radę.
- Dobra, my tu gadamy, a do rozpoczęcia lekcji zostało piętnaście minut. - Crystal otworzyła drzwi obok kierowcy i usiadła na wygodnym siedzeniu.
Wszyscy w dość szybkim tempie podzielili się na dwie grupy. Oczywiście Juliette wygrała pod względem ilości pasażerów, prócz trójki przyjaciółek na tyłach z Lisą usiedli Kitty i Kurt. Natomiast Jean, Rogue i Evan zostali skazani na czerwony pojazd Scotta. Juliette obiecała, że grupy codziennie będą się wymieniać, aby każdy mógł ocenić jak sobie radzi za kierownicą. Podczas drogi do szkoły, Kitty wypytywała Moris o wszystko co dotyczy egzaminu, aż w pewnym momencie padło pytanie:
- A co, przymierzasz się?
Shadowcat kiwnęła twierdząco głową.
- Jeśli mogłabym Ci doradzić, to zanim usiądziesz za kierownicą przy instruktorze, poćwicz na placu z kimś doświadczonym. Dzięki temu nabierzesz pewności.
- Minie trochę czasu zanim podejmę ostateczną decyzję. Szkoła, treningi, jeszcze prawo jazdy.
Kurt szturchnął Kitty w bok, po czym chrząknął teatralnie. Juliette i Lisa nie wiedziały o istnieniu X-men, podobnie jak reszta mieszkańców miasta. Crystal nigdy nie zdobyła się na odwagę, by wyznać im prawdę na temat Instytutu, dlatego po słowach dziewczyny natychmiast wstrzymała oddech.
- Treningi? - dopytała Juliette skręcając na parking szkolny. - Ty coś trenujesz?
- Sztuki walki, zapisałam się niedawno.
Inhuman puściła powietrze trzymane w płucach. Jej przyjaciółki wyglądały na zafascynowane i jednocześnie zaskoczone. Zdziwił je fakt, że tak drobna istota jak Kitty Pryde ćwiczy sztuki walki. Crystal spojrzała w lusterko na odbicie Lisy, dziewczyna z łatwością mogła wyczuć czyjeś kłamstwo. Na szczęście siedziała cicho niczego się nie domyślając.
Znalezienie wolnego miejsca na parkingu szkoły zawsze graniczyło z cudem. Juliette straciła z oczu Scotta, najwyraźniej był w tym lepszy. Znacznie wcześniej otrzymał swoje prawo jazdy i przez ten czas nauczył się mieć oczy szeroko otwarte. Często zadawała sobie pytanie, czy cokolwiek widzi przez okulary. Zbawienie nadeszło wraz z pojawieniem się pustego pola pod oknem sali gimnastycznej. Dziewczyna z ulgą włączyła kierunkowskaz, ale zahamowała gwałtownie, kiedy rozpędzony jeep wjechał w upatrzone przez nią miejsce.
- Lance Alvers i jego kamraci. - burknęła Lisa, po czym razem z Juliette otworzyła okno.
- Spadaj, ja tu byłam pierwsza!
Crystal natychmiast rozpoznała wysiadającą z jeepa postać. Pietro Maximoff zerknął ukradkiem na twarz byłej dziewczyny, a Crystal udawała, że wcale ją to nie interesuje. W rzeczywistości za każdym razem, kiedy na nią patrzył miała ochotę zapaść się pod ziemię.
- Bardzo mi przykro pani prezydent, ale trzeba było jechać szybciej, albo przyjechać wcześniej.
Lance uważnie patrzył w ciemne oczy Juliette. Dziewczyna wyglądała jakby za chwilę miała wybuchnąć.
- Alvers, zabieraj stąd swoją gablotę, albo przetestuję na Tobie swój lewy sierpowy! - francuski akcent Lisy przywołał  kilku gapiów.
- Lepiej go nie prowokuj, bo tobą wstrząśnie. - zabrał głos Pietro. - Dosłownie.
Zebrana grupka uczniów wskazała na Lance'a, po czym krzyknęli: "samochód". Alvers i Maximoff odwrócili się do cofającego jeepa. Natychmiast zapomnieli o konflikcie i popędzili w stronę auta. Dumna Juliette zaparkowała Renault.
- Nie wcisnąłeś sprzęgła? - zapytał Pietro, patrząc jak kolega usiłuje wsiąść do samochodu.
- Wcisnąłem, kretynie!
Wśród idących do budynku gapiów Crystal zauważyła rudą kitkę Jean, a Juliette w tym samym czasie mówiła coś o karmie. Gdyby tylko mogła powiedzieć przyjaciółce, że to wcale nie zasługa losu...

Przed historią zawsze dopadała ją trema. Nigdy nie lubiła tego przedmiotu, na dodatek pani Moore wzbudzała w niej nieprzyjemne uczucie. Na każdej lekcji nauczycielka pytała wybranego ucznia, nawet w trakcie monologu na temat jakiejś bitwy, lub króla. Nie miała żadnego systemu jak dzień, miesiąc, czy działanie matematyczne. Lisa kiedyś zażartowała, że pani Moore widzi ludzkie dusze, albo czyta w myślach i wie kto ją obraża. Crystal nie zdziwiłaby się, gdyby historyczka miała w sobie gen X.
Kiedy jeszcze byli z Pietro dość świeżą parą, zawsze przychodził do niej na przerwie przed historią, wręczał batonik, albo inną słodycz i powtarzał, że dziś nie jest dzień na pytanie Crystal. Oczywiście Maximoff nie był cudotwórcą, bo bywały dni kiedy nauczycielka pytała ją o podanie daty, albo imienia monarchy, ale co dziwne zawsze znała odpowiedź. Z czasem okres słodyczy i dopingu minął.
Wyjmowała z szafki podręcznik, gdy ktoś stuknął ją delikatnie w ramię. Na szczęście nie był to Pietro. Ujrzała przed sobą dobrze zbudowanego chłopaka o jasnych włosach i niebieskich oczach Jego uśmiech miał w sobie coś co sprawiło, że Crystal uspokoiła nerwy.
- Przepraszam. Powiedziałabyś mi, gdzie znajdę gabinet dyrektora?
- Jasne. - odwzajemniła uśmiech nieznajomemu. - Mogę Cię zaprowadzić.
- Byłoby miło. Dzięki.
Prowadziła chłopaka przeciskając się przez zgraję uczniów, co chwila zerkając czy wciąż za nią idzie. Myślała, że może powinna opowiedzieć mu trochę o liceum. To jednak on przerwał ciszę pomiędzy nimi.
- Jestem David.
- Crystal. Właściwie to Crystalia, ale wszyscy skracają, żeby było prościej.
- Bardzo ładne imię. Niespotykane.
David przyspieszył chód, by dorównać dziewczynie. Kiedy ta się zorientowała, natychmiast zwolnili.
- Jesteś nowy w szkole?
- Mam nadzieję. Przeniosłem się z mamą do Bayville z Atlanty. Wcześniej chodziłem do męskiej szkoły, ale to strasznie frustrujące kiedy nie mijasz na korytarzu żadnej ładnej dziewczyny.
- Na pewno zostaniesz przyjęty. Pani Darkholme czasem jest surowa, ale to miła kobieta. Trzeba tylko trafić na dobry humor.
- Oby dziś był ten dzień.
Stanęli przed orzechowymi drzwiami, na których widniała tabliczka z napisem: "Dyrekcja".
- Poradzisz sobie dalej. Po prostu pukasz i ostrożnie wchodzisz.
Zdała sobie sprawę z własnej głupoty, więc natychmiast zamilkła. David znowu się uśmiechnął.
- Dzięki za wskazówki Crystal. Do zobaczenia, mam nadzieję.
- Cześć.
- Powodzenia na historii! - dodał przez ramię, nim zniknął w pokoju dyrektorki. Crystal zerknęła niechętnie na okładkę podręcznika z obrazem rewolucji francuskiej i złotym napisem: "Historia". Dopiero dzwonek uświadomił jej powrót do rzeczywistości.

Zgodnie z obietnicą Lisy, po lekcjach pojechały we trójkę do pobliskiej kawiarni. Juliette i Crystal zajęły miejsca na wygodnych fotelach przy dużym oknie. Lisa stanęła przy ladzie, a po złożeniu zamówienia dołączyła do rozmowy.
- Opowiadaj o swoim nowym koledze. - zagaiła dziarsko Juliette, na co Francuzka pokręciła oczami.
- Nazywa się David i chyba jest nowy. Dopiero przyniósł papiery.
- Coś więcej? - dopytała.
- Hmm... Przeprowadził się z Atlanty, gdzie chodził do męskiej szkoły. Mieszka z mamą, tak wnioskuję, ponieważ nie wspomniał nic o ojcu. Jest fajny.
- Fajny? - Lisa uniosła brwi. - Śliniłaś się do niego jak szczeniak.
- Nieprawda. - prychnęła blondynka. - Stałybyście na moim miejscu i zobaczyły jego uśmiech.
Patrzyła na jesienny krajobraz miasta, śledząc uważnie opadający czerwony liść.
- Gdzieś już widziałam ten sam uśmiech.
- Pewnie u Pietro. - odparła Lisa, biorąc od kelnerki napoje. Triumfalnie uniosła swoją szklankę w stronę Juliette. - Za naszego kierowcę i jej prawo jazdy.
- Za to, by już żaden cwaniak nie zabrał mi miejsca na parkingu. - dodała Juliette.
- O właśnie, Alvers zatrzymał swojego jeepa?
- Drzewo to zrobiło. - zachichotała dziewczyna. - Podobno ma obity cały tył.
- Wiecie co... - odezwała się Crystal, jakby doszła do jakiegoś poważnego wniosku. - Na mocy prawa mojego arbuzowego soku, życzę sobie abyśmy zawsze były przyjaciółkami i przetrwały wszystko, co zgotuje nam los.
Dźwięczny stukot szklanek rozległ się po całym lokalu. Crystal potraktowała to jak pewnego rodzaju pieczęć.

Otworzyła drzwi Instytutu machając przyjaciółkom na pożegnanie. Juliette obiecała mamie, że odstawi samochód o ustalonej godzinie, więc odwiozła Lisę do domu, bo miała do załatwienia kilka spraw - jak sama mówiła.
Na pewno nie będzie sprzątać, pomyślała Crystal.
- Już jestem! - dała znak swojego przybycia, a w odpowiedzi natychmiast usłyszała Scotta:
- Chodź do salonu, mamy gościa.
Przywitało ją zebranie lokatorów skupionych na obcym chłopaku, który o czymś opowiadał. Miał czarne włosy i czyste błękitne oczy, takie same jak Crystal. Kitty postawiła przed nim kubek z herbatą, więc musiał przyjść niedawno. Inhuman skinęła głową w stronę Profesora, zajmując miejsce na kanapie, obok Jean.
- Skoro wszyscy już przybyli, chciałbym przedstawić wam Nathana Clarks'a. Przybył aż z New Jersey.
- Tak szybko zdążyliście go zwerbować? - zadał pytanie Evan.
- Nie trzeba było nikogo werbować. Przyleciał do nas z własnej woli.- Xavier przeniósł wzrok na Hanka stojącego pod ścianą.
- Nathan to mój siostrzeniec. - dokończył McCoy. - I wiedział o istnieniu mutantów.
Bestia był najbardziej tajemniczą postacią, zaraz po Loganie, nigdy nie opowiadał o swojej młodości czy rodzinie, dlatego ta informacja wywołała dyskusję ze strony uczniów. Wolverine przywołał młodych X-men do porządku, a Charles kontynuował.
- Przejdźmy do Twoich mocy, bo zapewne wszyscy są ciekawi.
Jednym z aspektów przyjmowania nowych osób były prezentacje ich zdolności. Zawsze wzbudzały one zainteresowanie i każdy w skupieniu patrzył na rekruta, żeby nie przegapić żadnego szczegółu. Nathan potarł dłonie jakby chciał je rozgrzać. Kitty westchnęła dźwięcznie, licząc na to, że zaraz w nie dmuchnie i zionie ogniem.
- Moje moce są dość specyficzne... - niepewnie odwrócił się do wuja szukając pomocy. - Trudno to wytłumaczyć. Może zacznę od najprostszej rzeczy, potrafię zmienić stan skupienia substancji. Mogę pokazać, jeśli chcecie.
Kurt podał Nathanowi ołówek. Chłopak poprosił również o puste naczynie i przy większym skupieniu udało mu się przemienić kredkę w płynną ciecz, która przelała się do szklanki.
- Nie polecam próbować. - zaprezentował dzieło każdemu z osobna. - Smakuje jak zwykły grafit.
- Ekstra. - powiedział z aprobatą Evan - Roztopił ołówek. To niesamowite.
- Co jeszcze umiesz? - wtrącił natychmiast Scott.
- Druga rzecz wiąże się z zasadą alchemii. Jest to sztuka manipulacji i zmiany jakiegoś przedmiotu i nie tylko, przy użyciu naturalnej energii. Tworzy się ją za pomocą równej wymiany.
Pomieszczenie ogarnęła głucha cisza. Studenci Xaviera patrzyli po sobie kolejno wzruszając ramionami, albo spoglądając pytająco na Profesora, ale nawet on siedział zamyślony. Nathan cmoknął z rezygnacją.
- To może ja to pokaże. - zaproponował na co wszyscy jednoznacznie się zgodzili. - Macie coś zepsutego, albo potłuczonego?
- Mamy radio, które nie działa od kilku tygodni i Logan cały czas je naprawia. - Crystal natychmiast wstała i wyszła do kuchni. Po chwili wróciła trzymając w dłoniach rozebrane radio.
- Możesz je zniszczyć, jak coś. - dodała oddając chłopakowi urządzenie. Snop światła otulił jego dłoń sprawiając, że malutkie elementy zaraz znalazły swoje miejsce. Kilka osób wstrzymało oddech, gdy siostrzeniec Hanka zamknął pokrywę i bez problemu włączył losową stację.
- Profesorze, zatrzymajmy go. Proszę. - Spyke przechwycił działające radio, jakby było wiekopomnym odkryciem.
- Szczerze mówiąc myślałem, że jest gorzej zepsute. - przyznał Nathan i zwrócił wzrok w stronę Xaviera, czekając na ostateczny werdykt. Charles przyjrzał się dokładnie roztopionemu ołówkowi oraz radiu, a chwilę potem jego uśmiech rozładował napiętą atmosferę.
- Muszę powiedzieć, że mi zaimponowałeś. Nigdy nie widziałem podobnych zdolności i chciałbym Cię zaprosić do zasilenia szeregów X-men.
- Super! - krzyknął wyraźnie szczęśliwy ze swojego osiągnięcia. - Dziękuję Profesorze.
- Witaj w Instytucie Xaviera, Nathan. - dodała zadowolona Crystal. Wszyscy jak na wezwanie otoczyli nowego członka i zaczęli składać gratulacje. Clarks zobaczył dumny wyraz twarzy McCoya, stojącego wciąż pod ścianą. 

niedziela, 3 lipca 2016

Prolog.

Trzy osoby rozmawiały ze sobą ściszonymi głosami, żeby nie obudzić śpiącej w sąsiednim pokoju dziewczynki. 
- To nienormalne - szepnął jeden z nich - Gdybym ja miał dzieci, za nic w świecie bym ich nie zostawił. 
- Jak dobrze, że to nigdy nie nastąpi - odgryzł drugi głos, bardziej ostrzejszym tonem. 
- Trzeba być potworem, żeby dopuścić się takiego okrucieństwa Logan. Naprawdę nie jest ci jej żal?
- Oczywiście, że tak. Nie jestem z kamienia McCoy. - prychnął właściciel ostrzejszego tonu. Logan. 
Dziewczynka od dłuższego czasu nie mogła zasnąć, więc słuchała uważnie rozmowy prowadzonej za uchylonymi drzwiami. Białe pasmo światła z korytarza przecięło pokój na dwie nierówne połowy. 
- Proszę was, ciszej. Lepiej jej nie obudzić, miała ciężki dzień. - trzeci głos należał do Charles'a Xaviera. 
McCoy i Logan przyprowadzili ją do niego prosto z komisariatu. Przed wyjściem jeden z policjantów powiedział, że znaleziono ją przestraszoną obok płonącego krzaka w parku. Oczywiście przyznała się do swojej winy, na co mundurowi przesłali sobie rozbawione uśmiechy. 
- Nie miała przy sobie żadnych dokumentów. Powiedziała jak się nazywa, ale za cholerę nie umiem powtórzyć. 
Mężczyzna w okularach - teraz wiedziała, że to McCoy - czując napiętą łopatkę blondynki, zaprowadził ją do samochodu. W drodze do nieznanego miejsca zapewniał, iż wszystko będzie dobrze i polubi Charles'a. Faktycznie nie kłamał, właściciel rezydencji okazał wobec niej troskę, nakarmił, oddał jedną z wielu sypialni, ale przede wszystkim obdarował gościa ciepłym uśmiechem. Jednakże nie wiedziała co zrobią z nią dalej. Jej kraj ogarnęła wojna, więc matka wysłała swoje jedyne córki na Ziemię. Gdzie zatem była jej siostra? Myśl o bezbronnej i przerażonej Medusie bardzo zasmuciła dziewczynkę.
- Myślicie, że śpi? - zapytał McCoy zaglądając do pokoju.
- Chcę do mamy - powiedziała dając upust łzą. Nie zrozumiała co odparł Charles, a po chwili ujrzała spowitą przez ciemność sylwetkę. Dziecko usiadło na miękkim materacu.
- Na pewno znajdziemy Twoją mamę, ale musisz nam w tym pomóc. Może powiesz mi, gdzie mieszkasz?
- Nie mogę wrócić do domu - stwierdziła przygnębiona. Z jakiegoś powodu ufała mu i wiedziała, że nie może być groźny. - Na mojej planecie wybuchła wojna, dlatego rodzice nas tu wysłali. Mnie i moją siostrę. Proszę znajdźcie ją, na pewno się boi. 
- Jesteś z innego świata?! - wtrącił zaciekawiony McCoy, wychylając głowę zza ramienia Logana. Ten mruknął coś pod nosem odsuwając towarzysza od drzwi, aby Xavier spokojnie porozmawiał. Niebieskie oczy dziewczynki, nie przesiąknięte najmniejszym złem, bacznie obserwowały właściciela domu. Nawet przez ciemność wyczuła jego uśmiech. 
- Moja siostra... - przypomniała nerwowo - Nie wiem gdzie jest. Wysłano nas w jednej kapsule, żebyśmy się tak bardzo nie bały. Niestety uderzyłyśmy o coś, a po przebudzeniu zostałam sama. 
- Spokojnie, na pewno ją znajdziemy. Jak masz na imię?
- Crystalia Amaquelin. Moja siostra Medusa. 
- Crystalia, zrobię wszystko co w mojej mocy, abyście były tutaj razem.
Dwie wielkie krople łez spłynęły po jej pulchnym policzku, aż na skraj zaciśniętej szczęki. Charles delikatnie otarł je wierzchem dłoni. 
- Dlaczego na tym jeździsz? 
Musiał minąć zaledwie ułamek sekundy, nim mężczyzna domyślił się o co chodzi. 
- To jest wózek inwalidzki - założył, że skoro Crystalia przebywa na Ziemi zaledwie kilka godzin to pewne rzeczy musi jej wytłumaczyć. - Parę lat temu miałem wypadek, który trwale uszkodził mój kręgosłup. Od tamtego czasu nie mogę chodzić i nic nie czuję. 
- Jak to?! - z przejęciem patrzyła na wózek, chociaż przez mrok i tak niewiele widziała. Poczuła za to jego dłoń na swoich złocistych włosach. 
W Attilanie nigdy nie spotkała podobnego osobnika Inhuman bez sprawnej części ciała zostałby uznany za bezwartościowego. Natychmiast posłużyliby się swoją medycyną i uratowali poszkodowanego. Na myśl o tym ilu wojna zostawi rannych i martwych, skręcało jej żołądek. Żałowała, że nie zna tajników uzdrawiania Inhumans, a nawet gdyby znała to planeta Ziemia zapewne nie posiada odpowiednich składników. Nie mogła pomóc Charles'owi. 
- Śpij dobrze Crystalia - nawet wyrwana z namysłu potrafiła już z łatwością rozpoznać jego głos. 

Czas przestał mieć jakiekolwiek znaczenie. Stukające w okno krople deszczu działały uspokajająco na jej ponury scenariusz, który układała w głowie. Pociągnęła nosem i przekręcając się na drugi bok, zobaczyła małą postać zaglądającą nieśmiało do pokoju. Rudowłosa dziewczynka przyglądała się nieznajomej z zaciekawieniem. 
- Cześć - blondynka zapaliła lampkę na stoliku obok łóżka, przyświecając swoją sylwetkę - Jestem Crystalia, a ty?
- Jean. - odparła zawstydzona, cofając się o krok. 
- Mieszkasz tutaj?
- Dopiero od kilku miesięcy. Charles mnie przygarnął. 
- Nie stój na korytarzu. Wejdź do środka. 
Jean wykonała prośbę blondynki, Crystalia wyszła spod kołdry i usiadła na łóżku. Gestem zaprosiła rudą. 
- Też jesteś sierotą? - zapytała mieszkanka domu. 
- Nie. Moi rodzice są na wojnie daleko stąd.
- Przykro mi. To może masz moce?
- Skąd wiesz?
- Ja też mam. Charles, Logan i Hank tak samo. Jesteśmy mutantami.
- Mutantami? - zdziwiona patrzyła na swoją rozmówczynie - A nie ludźmi?
Jean roześmiała się. 
- Mamy w sobie gen X, który pozwolił nam wykształcić moce. Każdy mający ten gen jest mutantem i wcześniej, czy później odkryje w sobie jakąś niespotykaną zdolność.
- Ja jestem Inhuman. Moja rasa mieszka bardzo daleko, w mieście Attilanie. Na czym polegają Twoje moce?
- Czytam w myślach... z czasem może będę mogła robić coś więcej, jak Charles. A ty?
Błękitne oczy Crystalii zatraciły ślad smutku, teraz gościła w nich ciekawość i radość jednocześnie. 
- Panuję nad żywiołami ognia, wody, wiatru i ziemi. Mogę na przykład coś podpalić, albo wypełnić puste naczynie wodą. Nawet raz na urodzinach siostry tworzyłam różne kształty za pomocą wody ze zbiornika. Mogę Ci jutro pokazać, jeśli chcesz. 
- Byłoby fajnie. 
- Właściwie, to czemu jeszcze nie śpisz? Przeszkadza Ci deszcz?
- Nie. W nocy mam koszmary - Jean podkurczyła nogi i objęła je chudymi rączkami - Czasem po prostu nie zasypiam, bo się boję. 
- Jak chcesz możemy spać razem. Ja też miewam złe sny, a spanie z siostrą pomaga. 
Blondynka przesunęła się na lewo, aby ruda mogła spać od strony stolika. Łóżko było wystarczająco duże, by pomieścić je bez problemu. 
- Crystalia to trochę długie imię - zauważyła po kilku sekundach ciszy - Co powiesz na Crystal?
- Mogę być Crystal. Dzięki Jean.