Ostatni dzwonek zabrzmiał w murach liceum. Uczniowie wyszli ze szkoły dygocząc, gdyż temperatura diametralnie spadła. Chłopcy z Brotherhood spotkali się za salą gimnastyczną, Lance akurat chował puszkę czerwonego sprayu w tylnej kieszeni spodni, kiedy przyszedł Todd. Pietro stał kilka metrów dalej, patrząc na szare chmury sunące leniwie po niebie.
- Co taki zamyślony? - spytał Avalanche, a Quicksilver wzruszył ramionami. - Nie mów, że jesteś na etapie rozmyślania jak dobrze było z Crystal.
- Nie, no co Ty. Temat Crystal jest definitywnie zakończony.
- I dobrze... - chwilę się zastanowił nim dodał: - Wiesz czemu nie mam dziewczyny?
Pietro skierował na kolegę ciekawskie spojrzenie. Lance zaliczał się do grupy chłopaków, którzy za skinieniem palca mogliby chodzić z pierwszą lepszą dziewczyną. Był przystojnym buntownikiem, a każda płeć piękna skrycie marzy o niegrzecznym facecie. Mimo to ciągle był singlem.
- Bo miłość to wymysł idiotów. Kochasz kogoś i myślisz, że go znasz, ale tak naprawdę nic o sobie nie wiecie. Ludzie są ze sobą tylko, żeby przypodobać się innym.
- Chyba w ogóle nie rozumiesz ideologii miłości. - wtrącił Todd wyraźnie zdziwiony słowami Lance'a.
- Todd powiedział mądre słowo: "ideologia"! Pietro przypomnij mi, żebym wrzucił dziesięć centów do słoiczka jak będziemy w domu.
Jakiś czas temu trójka przyjaciół postanowiła wrzucać monety do specjalnie przygotowanego słoika z napisem: "Mądre słowa Todda", kiedy tylko ten powie coś inteligentnego, lub sensownego. Jeszcze nie wiedzieli na co przeznaczą zaoszczędzone pieniądze, a każdy miał swoje małe życzenie.
- Todd, jest ktoś w szkole? - Lance zawiązał kurtkę w pasie, co wyglądało komicznie, jednak żaden z pozostałej dwójki nie powiedział na ten temat ani słowa.
- Pewnie dyrektorka jeszcze siedzi.
- Czy ta kobieta nie ma innych spraw na głowie? - odparł zdegustowany. - Chociażby jakiejś randki, czy czegokolwiek?
- O właśnie! - Todd natychmiast spojrzał na Pietro, przypominając sobie o usłyszanej rozmowie pomiędzy Crystal i Davidem. - Zgadnij kto poszedł dzisiaj na randkę z Davidem Hallerem.
- A co będę z tego miał? - spytał niezainteresowany szkolnymi plotkami.
- Twoja Crystal. Jak widać szybko się pocieszyła.
Gwizd z ust Alversa poniósł popołudniowy jesienny wiatr. Todd zacisnął usta w wąską linię, czekając na reakcję Pietro. Maximoff starał się udawać, że ta informacja nie zrobiła na nim wrażenia.
- Okej. - wzruszył sztucznie ramionami. - Przecież już nie jesteśmy razem i może chodzić na randki z kim chce.
Todd i Lance spojrzeli na siebie z łobuzerskimi uśmieszkami na ustach.
- No wiesz... - przechwycił brunet, obracając puszką w dłoniach, jakby była interesującym przedmiotem. - David fajnie się ubiera, jest miły, szarmancki, grzeczny w stosunku do dziewczyn.
- Też mi coś. - prychnął białowłosy z wyraźną pogardą. - Ubieram się lepiej, jestem szarmancki, uprzejmy dla dziewczyn i zabójczo przystojny.
- A przy tym niezwykle skromny. - dodał sarkastycznie Todd.
Nerwy zebrane w jego ciele dały swe znaki, Pietro przystępował z nogi na nogę, zmuszając się do fałszywego uśmiechu. Tak naprawdę chciał jak najszybciej odnaleźć Crystal i najlepiej obserwować zajście na randce, a w odpowiedniej chwili interweniować, gdyby sprawy zaszły za daleko. Przez kilka minut wmawiał sobie, że Inhuman nic dla niego nie znaczy, jest wreszcie wolny, nie musi martwić się zapamiętaniem daty jej urodzin, ich rocznicy, dnia kobiet, Walentynek i tak dalej. Aczkolwiek od czasu zerwania czuł dziwną pustkę, już nie przychodził jej wspierać przed historią, ani nie spędzali czasu na spacerach w parku. Do domu wracał razem z kolegami. Nagle jego życie przybrało szarych barw codzienności. Możliwe, iż było tak szare jak niebo w tej chwili.
- Nie będzie mi żaden frajer zabierał Crystal! - wewnętrzna presja dała górę. Uniósł ostrzegawczo palec w stronę Lance'a, zanim znowu zacznie mówić o fałszywej miłości. Alvers westchnął zrezygnowany jakby mówił: "Zawiodłem się na Tobie."
- Poszli do tego nowego lokalu przy parku. - podpowiedział Tolensky, a Pietro natychmiast zniknął zostawiając po sobie gwałtowny podmuch zimnego powietrza.
- Jest zazdrosny? - zapytał Todd patrząc tam, gdzie zniknął ich przyjaciel.
- Jak cholera. - odpowiedział brunet z przekąsem, ale po chwili wzruszył ramionami - Dziwny miłości traf się na mnie iści, że muszę kochać przedmiot nienawiści.
Zerknął na zdziwionego Todda z ukosa.
- Jeśli powiesz komukolwiek, że cytuję Szekspira za szkołą to Cię uduszę gołymi rękoma.
Aromatyczny zapach kawy i słodkości na stolikach klientów roznosił się po całym pomieszczeniu. Wysoka, smukła kelnerka, o ciemnych włosach związanych w wysokiego kucyka, przyjęła zamówienie Davida i czym prędzej pognała na zaplecze.
Siedzieli przy jednym z wielu stolików, ozdobionych białym prostokątnym obrusem, serwetkami w metalowym uchwycie, a z boku stała świeczka o zapachu konwalii. Jej knot wskazywał na to, że dopiero została kupiona. Crystal lubiła przychodzić do "Second Station", czasami po prostu posiedzieć ze szklanką soku i obserwować przechodzących gości. Rozmawiała z Davidem na temat miasta, szkoły, nie wspominając nic o Instytucie, a na pytanie: "Z kim mieszkasz?", odparła: "Z ojczymem i przyszywanym rodzeństwem". W pewnym sensie czuła się winna z powodu kłamstwa, ale z drugiej strony mieszkańcy Instytutu byli dla niej drugą rodziną. Traktowała innych uczniów jak rodzeństwo, a Charles'a jako kogoś więcej, niż mentora i właściciela budynku. Czy gdyby teraz po dziesięciu latach mieszkania z nim pod jednym dachem, miała możliwość powrotu do Attilanu, pozwoliłby jej odejść?
- Mogę Ci zadać pytanie?
- Pewnie. - David postawił przed nią filiżankę parującej herbaty i porcelanowy imbryk. Sobie natomiast zamówił czarną kawę z mlekiem. Czarnowłosa dziewczyna dostawiła blondynce różowe lody z malinami i dwiema czekoladowymi rurkami.
- Ja tego nie zamawiałam. - powiedziała uprzejmie, uznając deser za pomyłkę.
- To dla Ciebie w podzięce za pomoc. - odparł David, wyprzedzając kelnerkę. Brunetka z uśmiechem oddaliła się w stronę nowych klientów.
- Nic takiego nie zrobiłam. To ja powinnam podziękować Tobie.
- Wskazałaś mi gabinet dyrektorki, zgodziłaś się tutaj przyjść i jesteś jedną z najmilszych osób. - wskazał skinieniem na puchar. - Poza tym te lody skojarzyły mi się z Tobą. Może uznasz to za stereotyp, ale blondynki chyba lubią różowy.
- Bardzo stereotypowe. - Crystal roześmiała się. - Ale na historii mi pomogłeś.
- Tak. Jeden dług spłacony, teraz drugi i zostanie trzeci.
- Za sympatię nie możesz zapłacić. Zawsze taka jestem. To znaczy, zależy dla kogo.
- Ktoś Ci podpadł? - spytał mieszając kawę.
- Na razie były chłopak. - przełknęła niewielką gulę w gardle. - Pietro Maximoff.
- Chodzę z nim na hiszpański. Zamieniliśmy może dwa słowa, kiedy nauczyciel nie patrzył.
Crystal gwałtownie ugryzła łyżeczkę, aż poczuła przeszywający ból dziąseł.
- Spokojnie, nie o Tobie. - dodał chłopak, widząc reakcję. - Nie wiedziałem, że chodziliście. Będę miał to na uwadze.
- Spotykaliśmy się od ukończenia pierwszej klasy liceum. W tegoroczne wakacje byłyby już trzy lata. Wcześniej tylko flirtował z dziewczynami, a ja stałam się jego pierwszą prawdziwą miłością... - nie wiedziała dlaczego wraca wspomnieniami do tego okresu, przy zupełnie obcej osobie. Może dlatego, że Lisa i Juliette mają dosyć tematu Pietro i za każdym razem zbywają Crystal, kiedy tylko o nim napomni. - Wybacz, na pewno Cię zanudzam. Faceci nie chcą słuchać o związkach.
- Opowiadaj dalej, jestem ciekaw.
David położył delikatnie dłoń na jej nadgarstku. Przesuwał palce w górę i dół, czując przyjemnie gładką skórę rozmówczyni oraz napięcie. Dziewczyna chciała zabrać rękę, jednakże jakaś niewidzialna siła kazała jej tego nie robić i wmawiała, iż tego właśnie potrzebuje. Odprężona patrzyła w nieprzenikniony błękit oczu Hallera, zapomniała również o co chciała go zapytać, gdy dostali swoje zamówienia.
Niedaleko przy krawężniku stało auto Juliette. Dziewczyny od czasu rozstania Crystal, obiecały sobie pilnować jej nowych adoratorów, nawet gdyby to był ktoś z Instytutu. Uważnie patrzyły na śmiałość Davida, nie zauważając obecności osoby trzeciej.
- Co tam? - odezwał się głos, na co przyjaciółki podskoczyły. Skierowały głowy za siebie, prawie się zderzając. Z tyłu na środku siedział Pietro.
- Co Ty tu robisz?! - zapytała zaskoczona Juliette. - Jak tu wszedłeś?!
- No wiesz, to nie było trudne, skoro zostawiłaś otwarty samochód. Po za tym pilnuję tego gościa, żeby się grzecznie zachowywał. Dopiero co zerwaliśmy i nie chcę, aby ktoś mącił jej w głowie.
- Jak szlachetnie. - prychnęła Lisa.
- Jak tu wszedłeś? - powtórzyła przed chwilą zadane pytanie Juliette.
Francuzka skierowała wzrok z powrotem na parę za oknem kawiarni, a po chwili powiedziała słowo: "mutant", bardzo pewna siebie. Maximoff skinął głową zadowolony.
- Brawo, dostaniesz medal. - nie było dla niego zaskoczeniem, że dziewczyny wiedzą o ich istnieniu. Spodziewał się, że Crystal wyzna prawdę przyjaciółkom. Nawet pamiętał dzień, kiedy pytała go, co na ten temat uważa, a on objął ukochaną w pasie i powiedział: "Rób jak uważasz". Czasami miał ochotę cofnąć czas i faktycznie doradzać jej w ważnych chwilach, niestety nie potrafił tego zrobić.
Ostrzeżenie Lisy szybko wyrwało go z przemyśleń, odsyłając do rzeczywistości.
- Crystal patrzy!
Nigellissa zsunęła się po siedzeniu pasażera, Pietro ukrył głowę za siedzeniem kierowcy, a Juliette schowała twarz za kierownicą, jakby była tarczą. Ostrożnie wyściubiła nos przez otwór, po czym mogli powrócić do normalnej pozycji.
- Wysiadaj, Maximoff, albo będziesz moim pierwszym celem na zajęciach z łucznictwa. - zagroziła Juliette.
- Hej, hej... - Pietro uniósł dłoń, aby uspokoić szatynkę. - Jeśli dasz mi zostać, to powiem Ci, kto pomalował szafki czerwonym sprayem.
- Nikt nie pomalował szafek.
- Bo jeszcze nikt o tym nie wie.
Nawet w czasie wolnym sprawy szkolne były dla Juliette priorytetem. Nie mogła sobie wyobrazić o czym by myślała, gdyby nie była przewodniczącą. Lisa jedynie pokręciła ostentacyjnie oczami.
- Dobra, zostań. - burknęła Moris wiedząc, że jest na pozycji przegranej. - Niech stracę.
- To był Lance, znaczy będzie, bo jeszcze tego nie widziałaś.
- I chyba nie chcę. Ale wiesz, że teraz pani Darkholme będzie miała to na swoim biurku. Co nie?
- Będą kłopoty... - podsunęła Lisa w stronę Pietro, a ten wzruszył obojętnie ramionami. Lance i tak miał już najniższą ocenę ze sprawowania, więc jeszcze jeden wybryk nie zrobi na nikim wrażenia.
Widok Crystal dającej się łatwo omamić Davidowi, był dla niego jak cios w twarz.
- Ona tak się nie zachowuje. - jego własny głos wydawał mu się odległy. - Nie moja Crystal.
Przyjaciółki spojrzały na niego zszokowane, pierwszy raz słyszały skruchę w głosie Maximoffa, jakby całe jego życie nagle straciło sens. Juliette otworzyła usta z zamiarem powiedzenia czegoś miłego, ale Lisa ją uprzedziła niekoniecznie dobrym komentarzem:
- Widzisz, co straciłeś?
- Coś mi tu nie gra. - powiedział głośniej, jakby chcąc usłyszeć sam siebie. - Ona zachowuje się przy nim jak kompletna idiotka. Mi nie pozwalała się dotykać na pierwszej randce.
- Bo podrywałeś każdą dziewczynę w szkole. - przypomniała Juliette. - David jest... Inny.
- Jakbym słyszał Lance'a i Todda. - chłopak skrzyżował ręce na klatce piersiowej, niczym obrażone dziecko. - Ja i tak zostanę przy swoim.
- Bo jesteś zazdrosny?
- Bo nie pasuje mi ten gość. Muszę działać szybko, zanim zrobi Crystal krzywdę.
Pietro otworzył drzwi samochodu i nagle jakby rozpłynął się w powietrzu. Dziewczyny spojrzały na siebie zaskoczone, Juliette sięgnęła ręką klamkę z tyłu.
- Co jak co, ale nawet jeśli znika, teleportuje się, albo cokolwiek... To kultura zamykania drzwi obowiązuje. - Lisa przeciągnęła czarny pas bezpieczeństwa do klamry przy siedzeniu. - Jedziemy, wygląda na to, że gołąbki też się zbierają.
Wracała równo ułożonym chodnikiem, trzymając Davida pod ramieniem. Podeszwy ich butów zgniatały pierwsze jesienne liście w kolorach złota, bursztynu i czerwieni. Obserwując krajobraz Bayville przez cały rok, można z łatwością dostrzec zmiany zachodzące podczas wiosny, lata, jesieni i zimy. Każda pora roku zdawała się ukazywać tajemnice miasta.
Tłumaczyła chłopakowi, iż nie musi jej towarzyszyć w powrocie do domu, ale David należał do typu upartych ludzi. Przy okazji chciał zobaczyć, gdzie mieszka Crystal i to ją niepokoiło. Nie obawiała się, że Haller może zobaczyć coś, czego nie powinien, a potem będzie musiała wymyślić sprytne kłamstwo. Do tego szybko przywykła, w końcu okłamywała Lisę i Juliette dość długi czas. Obawiała się spotkania Davida z Profesorem, którego nazwała swoim ojczymem i choć Xavier szybko pojmie sprytne kłamstewko podopiecznej, to nie wiedziała, co ma powiedzieć o Loganie, Hanku i Ororo. Ciocia i wujkowie wpadli w odwiedziny? Tego już na pewno nie łyknie. Czuła się jak bohaterka głupkowatej komedii klasy B.
Podczas drogi nie powiedziała ani słowa, David to samo, widocznie wyczerpali tematy do rozmowy i zawładnęła między nimi cisza. Blondynka próbowała przywołać obraz pierwszych rozmów z Pietro, które swoją drogą były znacznie trudniejsze, pomijając fakt, że Maximoff to wygadana osoba. Syknęła jakby ją coś zabolało w momencie zobaczenia Instytutu przed sobą. Mogła poprosić Davida o zostawienie jej pod zupełnie obcym domem i to mogłoby być dobre rozwiązanie, gdyby nie: a) co powie, kiedy będzie chciał wejść do środka b) co będzie, kiedy postanowi pewnego razu złożyć Crystal odwiedziny.
Szybki pomysł odpadał, nie miała innego wyjścia jak tylko zaprowadzenie Hallera pod właściwy adres.
- To tutaj. - powiedziała sucho, puszczając chłopaka. David spojrzał na Instytut z podziwem.
- Ładnie. Twój ojczym chyba ma niezłe konto w banku.
- Ten dom należy do jego rodziny od lat. Jest duży, więc mieścimy się wszyscy.
- Wszyscy? - zainteresowany podniósł brwi. - Jak wspomniałaś, że masz przyszywane rodzeństwo, to pomyślałem o dwójce, ewentualnie trójce małych diabełków. A to wygląda jak pałac.
- Ogród jest bardzo atrakcyjny o tej porze roku. - zaraz ugryzła się w język, karcąc myślami własną głupotę. Lubiła Davida, jednak nie chciała, żeby akurat dziś chciał wchodzić na teren Instytutu. Po chwili zdała sobie sprawę, że szatyn podchodzi do okrągłej złotej tablicy z wygrawerowanym znakiem X i napisem: "Instytut Xaviera dla Uzdolnionej Młodzieży". Przełknęła ciężko ślinę, modląc się w duchu, by to zignorował. David patrzył tępo na litery, jakby układały się w niezrozumiałe słowa.
- To dłuższa historia. - zaczęła Crystal, zbierając myśli do kupy. Wiedziała co w przypadku pytań i wątpliwości ma mówić. Wszyscy uczniowie wiedzieli. - Mój ojczym od dawna prowadzi szkołę dla utalentowanych. Nazywam ich swoim przybranym rodzeństwem.
Spoglądała na stężałą twarz Davida. Jego oczy nie odstępowały tablicy, zacisnął mocno dłonie, aż zbielały mu kostki.
- Xavier to Twój ojczym? - zapytał w końcu, a właściwie wysyczał przez zęby.
- Tak... - mruknęła zbita z tropu. W przeciągu dwóch mrugnięć rozluźnił mięśnie i uśmiechnął się zawadiacko do tablicy. Jego wzrok przeniósł się na zakłopotaną Inhuman. Widziała w nim znowu tego samego człowieka, którego poznała zaledwie dwa dni temu.
Szatyn natychmiast znalazł się obok niej, ich twarze dzieliły milimetry, Crystal poczuła jego ciepły oddech na zmarzniętych policzkach.
- Zrobiło się chłodniej... - szepnęła.
- Nie tylko na zewnątrz. - odparł David okręcając sobie na palcu kosmyk jej włosów.
- Lepiej wejdę do środka. Ty też lepiej idź do domu, bo zmarzniesz.
Nie dała poznać po sobie obawy. Jej usta wykrzywiły się w uśmiech, jednak ona sama uznała go za wymuszony. Błękitne oczy chłopaka uważnie analizowały każdą powstałą zmarszczkę. W końcu puścił blond kosmyk i niespodziewanie ucałował dziewczynę delikatnie w policzek. Crystal zamarła.
- Do zobaczenia jutro, córko Xaviera. - powiedział i zaraz wrócił tam skąd przyszli. Dziewczyna jeszcze chwilę stała przed bramą Instytutu, jakby przymarzła do ziemi. Mroźne powietrze owiewało jej plecy, na policzku czuła wciąż usta Davida, jakby wypaliły przed chwilą jakiś znak żywym ogniem.
Mogłaby stać tak w nieskończoność, gdyby nie ryk motocykla. Logan zatrzymał maszynę tuż przed nią.
- Komitet powitalny? - jego sarkastyczny głos wydawał się jeszcze chłodniejszy niż powietrze. - Nie stój jak kołek, tylko otwórz mi bramę.
Powędrowała skulona do furki i na drugą stronę metalowego ogrodzenia, wykonując polecenie Wolverine'a, jednocześnie myśląc o zaistniałej sytuacji. Nigdy tak bardzo nie ucieszyła się na widok mężczyzny, a tym bardziej nigdy nie przypuszczałaby, żeby cokolwiek takiego mogło mieć miejsce. Poszła za motocyklem do garażu, tak szybko jak pozwalały jej zdrętwiałe nogi. Stanęła u progu, jakby czekając na dalsze zadania.
- Co z Tobą, jesteś chora? - spytał, patrząc podejrzliwie. - Czemu stałaś przed bramą jak słup?
- Logan... - odezwała się drżącym głosem, sama nie wiedząc czy to efekt przebywania na zimnie, czy wpływ Davida. - Mogę Cię przytulić?
Nie zdążył odpowiedzieć, bo podłamana Crystal natychmiast wyciągnęła ręce w jego stronę i objęła z całej siły. Logan stał z wyrazem konsternacji na twarzy, jednocześnie słysząc cichutki szloch Inhumam. Słone łzy spływały po jej zarumienionych policzkach. Miała nadzieję zmyć żar pozostawiony po nowym koledze, a ciepło ciała Wolverine'a grzało ją przyjemnie. Mutant oddychał powoli, wyswobadzając rękę od silnego ramienia Crystal. Zawsze uważał Inhuman za drobną, kruchą istotę, jednakże treningi zrobiły swoje. Wolną dłonią pogładził ją po włosach, chociaż stanowczo nie miał instynktu rodzicielskiego. Jego głaskanie smutnej dziewczyny, wyglądało jak czesanie kota.
- No już. - przemówił po chwili ciszy. - Chodź do środka, napijesz się czegoś.
Crystal doskonale wiedziała, że nie mówi tego z troską, a prośbą by wreszcie go puściła. Rozluźniła uścisk, przetarła mokrą twarz i zaraz ruszyła w ślad za Loganem.
Srebrzyste pasmo przecięło powietrze, niczym klinga miecza. Pietro zatrzymał się przed drzwiami drewnianego domu na przedmieściach i wszedł do środka. Przed sobą ujrzał schody wiodące na górę oraz wejścia do trzech pomieszczeń. Pokój po prawo służył za salon, był największy i najlepiej oświetlony. Chłopak rozejrzał się po wszechobecnym bałaganie.
- Jak Mystique wróci, to nas zabije. - zrzucił pusty karton po pizzy z fotela na podłogę. - Nie po to oddała nam swój dom, żebyśmy zrobili z niego chlew.
Usiadł, prostując nogi. Szorstka skóra fotela czasem przywoływała mu na myśl dotyk prawdziwego człowieka o bardzo stwardniałym naskórku. Łypnął leniwie na Todda i Lance'a.
- Oddała go Magneto na kwaterę główną Brotherhood. - mówiąc "kwatera główna", Todd wykonał w powietrzu cudzysłowie. Zwykły dom z dwoma piętrami raczej nie mógł się równać z Instytutem Xaviera. Nagle jego uwagę odwróciły latające nad kartonem pizzy muchy.
- Czasem nie wiem, co gorsze... Twoje żabie zdolności i pożeranie much jak landrynek, czy pety Lance'a. - powiedział Pietro, powstrzymując odruch wymiotny. Todd często posługiwał się swoim długim językiem, by chwytać jakieś przedmioty, albo nawet przenosić własne ciało, ale zjadanie much, czy drobnych insektów było już przesadą. On sam uważał to za defekt swojego genu i siłę wyższą. Nie umiał nad tym zapanować.
- Ej! - brunet siedział na kanapie i strojąc gitarę spojrzał urażony na Maximoffa. - Staram się, żebyście nic nie czuli.
Pierwsze dni ich współpracy były ciężkie, musiało minąć sporo czasu nim trójka przyjaciół zaczęła się dogadywać. Najgorszą kością niezgody okazało się nie zachowanie Todda (chociaż to też przerażało Pietro), a nałóg Alversa. Bywało, że białowłosy znajdował przepełnione popiołem popielniczki w najrozmaitszych zakamarkach domu, nawet w swojej sypialni oraz niedopałki na trawie. Było wiele zapachów, które powodowały u Pietro poczucie obrzydzenia, ale dymu i papierosów nienawidził z całego serca. Gdy doszło pomiędzy nimi do porozumienia, Lance ograniczył się do jednego papierosa dziennie. Zawsze wypalał go wieczorem na zewnątrz, a potem odświeżał oddech gumą.
- A jak u Crystal? - zapytał Todd.
- Pobiegłem do "Second Station", ale nie robili nic nadzwyczajnego. Siedzieli i gadali, więc poszedłem, musiałem sobie wszystko dokładnie przemyśleć i wiecie do czego doszedłem?
- Że David jest lepszą partią od Ciebie?
Quicksilver przesłał koledze piorunujące spojrzenie i zaraz skrzyżował nogi na podłokietniku.
- Nie jest. Stwierdziłem, że Crystal mnie kompletnie nie interesuje.
- Jasne. - parsknął Lance, ledwo powstrzymując napad śmiechu. - Nie wytrzymasz dnia bez gadania o niej.
- Nie wierzysz we mnie? - udał urażony ton. Alvers miał rację, chociaż prawda nie przychodziła do Pietro z łatwością.
Dzisiejsze obserwacje Inhuman udowodniły, że nie jest mu obojętna, nawet przeszło mu przez myśl, że mógłby wejść do kawiarni i udawać przypadkowe spotkanie, a następnie przysiąść się do nich. Dziś zachowywała się inaczej, była bardziej otwarta. Zupełnie inna, niż podczas ich randek. Może Lisa miała rację? Może chodziło o charakter Maximoffa...
Zgrzyt zamka spowodował w chłopaku poczucie lęku. Lance wstrzymał gwałtownie powietrze, a Todd językiem przechwycił pudełko i schował je za kanapą. Do domu weszła kobieta, sądząc po stukaniach obcasów na ciemnych panelach.
- Co zrobiliście z moim domem?! - jej krzyk był jak przeszywający ból. Raven wpadła do salonu, przeczesując wzrokiem każdy kąt.
- Spoko, posprzątamy. - przemówił Lance pewnym siebie tonem.
- Nie dość, że kryję wam tyłki przed radą pedagogiczną i Magneto, to jeszcze robicie z mojego domu pobojowisko! - w mgnieniu okna zniknęła atrakcyjna blondynka w eleganckim uniformie. Zastąpiła ją niebieska postać o czerwonych włosach i bystrych złotych oczach, jak u kota. Zatrzymała spojrzenie na Alversie. - Chcesz poprawić ocenę ze sprawowania?
- Pytanie. Jasne, że tak. - odparł, jakby to było oczywiste. Lance wprawdzie nie należał do uczniów, którzy poprawiają się przy każdej możliwej okazji, śmiało można powiedzieć, iż edukację miał głęboko w poważaniu, jednakże istniał pewien powód, aby zdać liceum jak najszybciej. Nikomu nie mówił o szczegółach, musiało wystarczyć, że to bardzo ważne...
- Okej. W takim razie teraz pójdziesz do szkoły, zamalujesz czerwoną farbę na szafkach i będziesz stał przy bufecie na balu jesiennym.
- Mam inne plany, jeśli chodzi o bal. - odłożył gitarę na bok nie usatysfakcjonowany szansą poprawy. Dyrektorka wzruszyła ramionami.
- Dobra, ale pamiętaj o swojej sprawie. Ja tylko dałam Ci propozycję. - odwróciła się z gracją i ruszyła po schodach. - Idę do siebie, nie przeszkadzać mi chyba, że to będzie coś ważnego.
- Ciekawe kiedy ostatnio rozmawiała z moim ojcem. - mruknął Pietro.
- Właśnie, siedzimy tutaj we czwórkę jak ofiary i nic nie robimy. - poprał Tolansky. - Może Magneto o nas zapomniał...
- W życiu. - uciął kąśliwie Maximoff. - On ma plan, ale najwyraźniej nie chce nas na razie z nim zapoznawać. Zaufajcie mi. Powołanie Brotherhood to był pierwszy etap.
- Nie chce nic mówić, ale kiedy ostatni raz tutaj był? - Lance dźwignął się z kanapy. - Pół roku temu? Trochę długo zajmuje mu planowanie.
- A Ty gdzie idziesz? - Pietro odprowadził bruneta wzrokiem do futryny oddzielającej salon od holu.
- Poprawić swoją ocenę ze sprawowania. Mam nadzieję, że uda mi się kupić farbę w identycznym kolorze jak szafki.
- Chyba w ogóle nie rozumiesz ideologii miłości. - wtrącił Todd wyraźnie zdziwiony słowami Lance'a.
- Todd powiedział mądre słowo: "ideologia"! Pietro przypomnij mi, żebym wrzucił dziesięć centów do słoiczka jak będziemy w domu.
Jakiś czas temu trójka przyjaciół postanowiła wrzucać monety do specjalnie przygotowanego słoika z napisem: "Mądre słowa Todda", kiedy tylko ten powie coś inteligentnego, lub sensownego. Jeszcze nie wiedzieli na co przeznaczą zaoszczędzone pieniądze, a każdy miał swoje małe życzenie.
- Todd, jest ktoś w szkole? - Lance zawiązał kurtkę w pasie, co wyglądało komicznie, jednak żaden z pozostałej dwójki nie powiedział na ten temat ani słowa.
- Pewnie dyrektorka jeszcze siedzi.
- Czy ta kobieta nie ma innych spraw na głowie? - odparł zdegustowany. - Chociażby jakiejś randki, czy czegokolwiek?
- O właśnie! - Todd natychmiast spojrzał na Pietro, przypominając sobie o usłyszanej rozmowie pomiędzy Crystal i Davidem. - Zgadnij kto poszedł dzisiaj na randkę z Davidem Hallerem.
- A co będę z tego miał? - spytał niezainteresowany szkolnymi plotkami.
- Twoja Crystal. Jak widać szybko się pocieszyła.
Gwizd z ust Alversa poniósł popołudniowy jesienny wiatr. Todd zacisnął usta w wąską linię, czekając na reakcję Pietro. Maximoff starał się udawać, że ta informacja nie zrobiła na nim wrażenia.
- Okej. - wzruszył sztucznie ramionami. - Przecież już nie jesteśmy razem i może chodzić na randki z kim chce.
Todd i Lance spojrzeli na siebie z łobuzerskimi uśmieszkami na ustach.
- No wiesz... - przechwycił brunet, obracając puszką w dłoniach, jakby była interesującym przedmiotem. - David fajnie się ubiera, jest miły, szarmancki, grzeczny w stosunku do dziewczyn.
- Też mi coś. - prychnął białowłosy z wyraźną pogardą. - Ubieram się lepiej, jestem szarmancki, uprzejmy dla dziewczyn i zabójczo przystojny.
- A przy tym niezwykle skromny. - dodał sarkastycznie Todd.
Nerwy zebrane w jego ciele dały swe znaki, Pietro przystępował z nogi na nogę, zmuszając się do fałszywego uśmiechu. Tak naprawdę chciał jak najszybciej odnaleźć Crystal i najlepiej obserwować zajście na randce, a w odpowiedniej chwili interweniować, gdyby sprawy zaszły za daleko. Przez kilka minut wmawiał sobie, że Inhuman nic dla niego nie znaczy, jest wreszcie wolny, nie musi martwić się zapamiętaniem daty jej urodzin, ich rocznicy, dnia kobiet, Walentynek i tak dalej. Aczkolwiek od czasu zerwania czuł dziwną pustkę, już nie przychodził jej wspierać przed historią, ani nie spędzali czasu na spacerach w parku. Do domu wracał razem z kolegami. Nagle jego życie przybrało szarych barw codzienności. Możliwe, iż było tak szare jak niebo w tej chwili.
- Nie będzie mi żaden frajer zabierał Crystal! - wewnętrzna presja dała górę. Uniósł ostrzegawczo palec w stronę Lance'a, zanim znowu zacznie mówić o fałszywej miłości. Alvers westchnął zrezygnowany jakby mówił: "Zawiodłem się na Tobie."
- Poszli do tego nowego lokalu przy parku. - podpowiedział Tolensky, a Pietro natychmiast zniknął zostawiając po sobie gwałtowny podmuch zimnego powietrza.
- Jest zazdrosny? - zapytał Todd patrząc tam, gdzie zniknął ich przyjaciel.
- Jak cholera. - odpowiedział brunet z przekąsem, ale po chwili wzruszył ramionami - Dziwny miłości traf się na mnie iści, że muszę kochać przedmiot nienawiści.
Zerknął na zdziwionego Todda z ukosa.
- Jeśli powiesz komukolwiek, że cytuję Szekspira za szkołą to Cię uduszę gołymi rękoma.
Aromatyczny zapach kawy i słodkości na stolikach klientów roznosił się po całym pomieszczeniu. Wysoka, smukła kelnerka, o ciemnych włosach związanych w wysokiego kucyka, przyjęła zamówienie Davida i czym prędzej pognała na zaplecze.
Siedzieli przy jednym z wielu stolików, ozdobionych białym prostokątnym obrusem, serwetkami w metalowym uchwycie, a z boku stała świeczka o zapachu konwalii. Jej knot wskazywał na to, że dopiero została kupiona. Crystal lubiła przychodzić do "Second Station", czasami po prostu posiedzieć ze szklanką soku i obserwować przechodzących gości. Rozmawiała z Davidem na temat miasta, szkoły, nie wspominając nic o Instytucie, a na pytanie: "Z kim mieszkasz?", odparła: "Z ojczymem i przyszywanym rodzeństwem". W pewnym sensie czuła się winna z powodu kłamstwa, ale z drugiej strony mieszkańcy Instytutu byli dla niej drugą rodziną. Traktowała innych uczniów jak rodzeństwo, a Charles'a jako kogoś więcej, niż mentora i właściciela budynku. Czy gdyby teraz po dziesięciu latach mieszkania z nim pod jednym dachem, miała możliwość powrotu do Attilanu, pozwoliłby jej odejść?
- Mogę Ci zadać pytanie?
- Pewnie. - David postawił przed nią filiżankę parującej herbaty i porcelanowy imbryk. Sobie natomiast zamówił czarną kawę z mlekiem. Czarnowłosa dziewczyna dostawiła blondynce różowe lody z malinami i dwiema czekoladowymi rurkami.
- Ja tego nie zamawiałam. - powiedziała uprzejmie, uznając deser za pomyłkę.
- To dla Ciebie w podzięce za pomoc. - odparł David, wyprzedzając kelnerkę. Brunetka z uśmiechem oddaliła się w stronę nowych klientów.
- Nic takiego nie zrobiłam. To ja powinnam podziękować Tobie.
- Wskazałaś mi gabinet dyrektorki, zgodziłaś się tutaj przyjść i jesteś jedną z najmilszych osób. - wskazał skinieniem na puchar. - Poza tym te lody skojarzyły mi się z Tobą. Może uznasz to za stereotyp, ale blondynki chyba lubią różowy.
- Bardzo stereotypowe. - Crystal roześmiała się. - Ale na historii mi pomogłeś.
- Tak. Jeden dług spłacony, teraz drugi i zostanie trzeci.
- Za sympatię nie możesz zapłacić. Zawsze taka jestem. To znaczy, zależy dla kogo.
- Ktoś Ci podpadł? - spytał mieszając kawę.
- Na razie były chłopak. - przełknęła niewielką gulę w gardle. - Pietro Maximoff.
- Chodzę z nim na hiszpański. Zamieniliśmy może dwa słowa, kiedy nauczyciel nie patrzył.
Crystal gwałtownie ugryzła łyżeczkę, aż poczuła przeszywający ból dziąseł.
- Spokojnie, nie o Tobie. - dodał chłopak, widząc reakcję. - Nie wiedziałem, że chodziliście. Będę miał to na uwadze.
- Spotykaliśmy się od ukończenia pierwszej klasy liceum. W tegoroczne wakacje byłyby już trzy lata. Wcześniej tylko flirtował z dziewczynami, a ja stałam się jego pierwszą prawdziwą miłością... - nie wiedziała dlaczego wraca wspomnieniami do tego okresu, przy zupełnie obcej osobie. Może dlatego, że Lisa i Juliette mają dosyć tematu Pietro i za każdym razem zbywają Crystal, kiedy tylko o nim napomni. - Wybacz, na pewno Cię zanudzam. Faceci nie chcą słuchać o związkach.
- Opowiadaj dalej, jestem ciekaw.
David położył delikatnie dłoń na jej nadgarstku. Przesuwał palce w górę i dół, czując przyjemnie gładką skórę rozmówczyni oraz napięcie. Dziewczyna chciała zabrać rękę, jednakże jakaś niewidzialna siła kazała jej tego nie robić i wmawiała, iż tego właśnie potrzebuje. Odprężona patrzyła w nieprzenikniony błękit oczu Hallera, zapomniała również o co chciała go zapytać, gdy dostali swoje zamówienia.
Niedaleko przy krawężniku stało auto Juliette. Dziewczyny od czasu rozstania Crystal, obiecały sobie pilnować jej nowych adoratorów, nawet gdyby to był ktoś z Instytutu. Uważnie patrzyły na śmiałość Davida, nie zauważając obecności osoby trzeciej.
- Co tam? - odezwał się głos, na co przyjaciółki podskoczyły. Skierowały głowy za siebie, prawie się zderzając. Z tyłu na środku siedział Pietro.
- Co Ty tu robisz?! - zapytała zaskoczona Juliette. - Jak tu wszedłeś?!
- No wiesz, to nie było trudne, skoro zostawiłaś otwarty samochód. Po za tym pilnuję tego gościa, żeby się grzecznie zachowywał. Dopiero co zerwaliśmy i nie chcę, aby ktoś mącił jej w głowie.
- Jak szlachetnie. - prychnęła Lisa.
- Jak tu wszedłeś? - powtórzyła przed chwilą zadane pytanie Juliette.
Francuzka skierowała wzrok z powrotem na parę za oknem kawiarni, a po chwili powiedziała słowo: "mutant", bardzo pewna siebie. Maximoff skinął głową zadowolony.
- Brawo, dostaniesz medal. - nie było dla niego zaskoczeniem, że dziewczyny wiedzą o ich istnieniu. Spodziewał się, że Crystal wyzna prawdę przyjaciółkom. Nawet pamiętał dzień, kiedy pytała go, co na ten temat uważa, a on objął ukochaną w pasie i powiedział: "Rób jak uważasz". Czasami miał ochotę cofnąć czas i faktycznie doradzać jej w ważnych chwilach, niestety nie potrafił tego zrobić.
Ostrzeżenie Lisy szybko wyrwało go z przemyśleń, odsyłając do rzeczywistości.
- Crystal patrzy!
Nigellissa zsunęła się po siedzeniu pasażera, Pietro ukrył głowę za siedzeniem kierowcy, a Juliette schowała twarz za kierownicą, jakby była tarczą. Ostrożnie wyściubiła nos przez otwór, po czym mogli powrócić do normalnej pozycji.
- Wysiadaj, Maximoff, albo będziesz moim pierwszym celem na zajęciach z łucznictwa. - zagroziła Juliette.
- Hej, hej... - Pietro uniósł dłoń, aby uspokoić szatynkę. - Jeśli dasz mi zostać, to powiem Ci, kto pomalował szafki czerwonym sprayem.
- Nikt nie pomalował szafek.
- Bo jeszcze nikt o tym nie wie.
Nawet w czasie wolnym sprawy szkolne były dla Juliette priorytetem. Nie mogła sobie wyobrazić o czym by myślała, gdyby nie była przewodniczącą. Lisa jedynie pokręciła ostentacyjnie oczami.
- Dobra, zostań. - burknęła Moris wiedząc, że jest na pozycji przegranej. - Niech stracę.
- To był Lance, znaczy będzie, bo jeszcze tego nie widziałaś.
- I chyba nie chcę. Ale wiesz, że teraz pani Darkholme będzie miała to na swoim biurku. Co nie?
- Będą kłopoty... - podsunęła Lisa w stronę Pietro, a ten wzruszył obojętnie ramionami. Lance i tak miał już najniższą ocenę ze sprawowania, więc jeszcze jeden wybryk nie zrobi na nikim wrażenia.
Widok Crystal dającej się łatwo omamić Davidowi, był dla niego jak cios w twarz.
- Ona tak się nie zachowuje. - jego własny głos wydawał mu się odległy. - Nie moja Crystal.
Przyjaciółki spojrzały na niego zszokowane, pierwszy raz słyszały skruchę w głosie Maximoffa, jakby całe jego życie nagle straciło sens. Juliette otworzyła usta z zamiarem powiedzenia czegoś miłego, ale Lisa ją uprzedziła niekoniecznie dobrym komentarzem:
- Widzisz, co straciłeś?
- Coś mi tu nie gra. - powiedział głośniej, jakby chcąc usłyszeć sam siebie. - Ona zachowuje się przy nim jak kompletna idiotka. Mi nie pozwalała się dotykać na pierwszej randce.
- Bo podrywałeś każdą dziewczynę w szkole. - przypomniała Juliette. - David jest... Inny.
- Jakbym słyszał Lance'a i Todda. - chłopak skrzyżował ręce na klatce piersiowej, niczym obrażone dziecko. - Ja i tak zostanę przy swoim.
- Bo jesteś zazdrosny?
- Bo nie pasuje mi ten gość. Muszę działać szybko, zanim zrobi Crystal krzywdę.
Pietro otworzył drzwi samochodu i nagle jakby rozpłynął się w powietrzu. Dziewczyny spojrzały na siebie zaskoczone, Juliette sięgnęła ręką klamkę z tyłu.
- Co jak co, ale nawet jeśli znika, teleportuje się, albo cokolwiek... To kultura zamykania drzwi obowiązuje. - Lisa przeciągnęła czarny pas bezpieczeństwa do klamry przy siedzeniu. - Jedziemy, wygląda na to, że gołąbki też się zbierają.
Wracała równo ułożonym chodnikiem, trzymając Davida pod ramieniem. Podeszwy ich butów zgniatały pierwsze jesienne liście w kolorach złota, bursztynu i czerwieni. Obserwując krajobraz Bayville przez cały rok, można z łatwością dostrzec zmiany zachodzące podczas wiosny, lata, jesieni i zimy. Każda pora roku zdawała się ukazywać tajemnice miasta.
Tłumaczyła chłopakowi, iż nie musi jej towarzyszyć w powrocie do domu, ale David należał do typu upartych ludzi. Przy okazji chciał zobaczyć, gdzie mieszka Crystal i to ją niepokoiło. Nie obawiała się, że Haller może zobaczyć coś, czego nie powinien, a potem będzie musiała wymyślić sprytne kłamstwo. Do tego szybko przywykła, w końcu okłamywała Lisę i Juliette dość długi czas. Obawiała się spotkania Davida z Profesorem, którego nazwała swoim ojczymem i choć Xavier szybko pojmie sprytne kłamstewko podopiecznej, to nie wiedziała, co ma powiedzieć o Loganie, Hanku i Ororo. Ciocia i wujkowie wpadli w odwiedziny? Tego już na pewno nie łyknie. Czuła się jak bohaterka głupkowatej komedii klasy B.
Podczas drogi nie powiedziała ani słowa, David to samo, widocznie wyczerpali tematy do rozmowy i zawładnęła między nimi cisza. Blondynka próbowała przywołać obraz pierwszych rozmów z Pietro, które swoją drogą były znacznie trudniejsze, pomijając fakt, że Maximoff to wygadana osoba. Syknęła jakby ją coś zabolało w momencie zobaczenia Instytutu przed sobą. Mogła poprosić Davida o zostawienie jej pod zupełnie obcym domem i to mogłoby być dobre rozwiązanie, gdyby nie: a) co powie, kiedy będzie chciał wejść do środka b) co będzie, kiedy postanowi pewnego razu złożyć Crystal odwiedziny.
Szybki pomysł odpadał, nie miała innego wyjścia jak tylko zaprowadzenie Hallera pod właściwy adres.
- To tutaj. - powiedziała sucho, puszczając chłopaka. David spojrzał na Instytut z podziwem.
- Ładnie. Twój ojczym chyba ma niezłe konto w banku.
- Ten dom należy do jego rodziny od lat. Jest duży, więc mieścimy się wszyscy.
- Wszyscy? - zainteresowany podniósł brwi. - Jak wspomniałaś, że masz przyszywane rodzeństwo, to pomyślałem o dwójce, ewentualnie trójce małych diabełków. A to wygląda jak pałac.
- Ogród jest bardzo atrakcyjny o tej porze roku. - zaraz ugryzła się w język, karcąc myślami własną głupotę. Lubiła Davida, jednak nie chciała, żeby akurat dziś chciał wchodzić na teren Instytutu. Po chwili zdała sobie sprawę, że szatyn podchodzi do okrągłej złotej tablicy z wygrawerowanym znakiem X i napisem: "Instytut Xaviera dla Uzdolnionej Młodzieży". Przełknęła ciężko ślinę, modląc się w duchu, by to zignorował. David patrzył tępo na litery, jakby układały się w niezrozumiałe słowa.
- To dłuższa historia. - zaczęła Crystal, zbierając myśli do kupy. Wiedziała co w przypadku pytań i wątpliwości ma mówić. Wszyscy uczniowie wiedzieli. - Mój ojczym od dawna prowadzi szkołę dla utalentowanych. Nazywam ich swoim przybranym rodzeństwem.
Spoglądała na stężałą twarz Davida. Jego oczy nie odstępowały tablicy, zacisnął mocno dłonie, aż zbielały mu kostki.
- Xavier to Twój ojczym? - zapytał w końcu, a właściwie wysyczał przez zęby.
- Tak... - mruknęła zbita z tropu. W przeciągu dwóch mrugnięć rozluźnił mięśnie i uśmiechnął się zawadiacko do tablicy. Jego wzrok przeniósł się na zakłopotaną Inhuman. Widziała w nim znowu tego samego człowieka, którego poznała zaledwie dwa dni temu.
Szatyn natychmiast znalazł się obok niej, ich twarze dzieliły milimetry, Crystal poczuła jego ciepły oddech na zmarzniętych policzkach.
- Zrobiło się chłodniej... - szepnęła.
- Nie tylko na zewnątrz. - odparł David okręcając sobie na palcu kosmyk jej włosów.
- Lepiej wejdę do środka. Ty też lepiej idź do domu, bo zmarzniesz.
Nie dała poznać po sobie obawy. Jej usta wykrzywiły się w uśmiech, jednak ona sama uznała go za wymuszony. Błękitne oczy chłopaka uważnie analizowały każdą powstałą zmarszczkę. W końcu puścił blond kosmyk i niespodziewanie ucałował dziewczynę delikatnie w policzek. Crystal zamarła.
- Do zobaczenia jutro, córko Xaviera. - powiedział i zaraz wrócił tam skąd przyszli. Dziewczyna jeszcze chwilę stała przed bramą Instytutu, jakby przymarzła do ziemi. Mroźne powietrze owiewało jej plecy, na policzku czuła wciąż usta Davida, jakby wypaliły przed chwilą jakiś znak żywym ogniem.
Mogłaby stać tak w nieskończoność, gdyby nie ryk motocykla. Logan zatrzymał maszynę tuż przed nią.
- Komitet powitalny? - jego sarkastyczny głos wydawał się jeszcze chłodniejszy niż powietrze. - Nie stój jak kołek, tylko otwórz mi bramę.
Powędrowała skulona do furki i na drugą stronę metalowego ogrodzenia, wykonując polecenie Wolverine'a, jednocześnie myśląc o zaistniałej sytuacji. Nigdy tak bardzo nie ucieszyła się na widok mężczyzny, a tym bardziej nigdy nie przypuszczałaby, żeby cokolwiek takiego mogło mieć miejsce. Poszła za motocyklem do garażu, tak szybko jak pozwalały jej zdrętwiałe nogi. Stanęła u progu, jakby czekając na dalsze zadania.
- Co z Tobą, jesteś chora? - spytał, patrząc podejrzliwie. - Czemu stałaś przed bramą jak słup?
- Logan... - odezwała się drżącym głosem, sama nie wiedząc czy to efekt przebywania na zimnie, czy wpływ Davida. - Mogę Cię przytulić?
Nie zdążył odpowiedzieć, bo podłamana Crystal natychmiast wyciągnęła ręce w jego stronę i objęła z całej siły. Logan stał z wyrazem konsternacji na twarzy, jednocześnie słysząc cichutki szloch Inhumam. Słone łzy spływały po jej zarumienionych policzkach. Miała nadzieję zmyć żar pozostawiony po nowym koledze, a ciepło ciała Wolverine'a grzało ją przyjemnie. Mutant oddychał powoli, wyswobadzając rękę od silnego ramienia Crystal. Zawsze uważał Inhuman za drobną, kruchą istotę, jednakże treningi zrobiły swoje. Wolną dłonią pogładził ją po włosach, chociaż stanowczo nie miał instynktu rodzicielskiego. Jego głaskanie smutnej dziewczyny, wyglądało jak czesanie kota.
- No już. - przemówił po chwili ciszy. - Chodź do środka, napijesz się czegoś.
Crystal doskonale wiedziała, że nie mówi tego z troską, a prośbą by wreszcie go puściła. Rozluźniła uścisk, przetarła mokrą twarz i zaraz ruszyła w ślad za Loganem.
Srebrzyste pasmo przecięło powietrze, niczym klinga miecza. Pietro zatrzymał się przed drzwiami drewnianego domu na przedmieściach i wszedł do środka. Przed sobą ujrzał schody wiodące na górę oraz wejścia do trzech pomieszczeń. Pokój po prawo służył za salon, był największy i najlepiej oświetlony. Chłopak rozejrzał się po wszechobecnym bałaganie.
- Jak Mystique wróci, to nas zabije. - zrzucił pusty karton po pizzy z fotela na podłogę. - Nie po to oddała nam swój dom, żebyśmy zrobili z niego chlew.
Usiadł, prostując nogi. Szorstka skóra fotela czasem przywoływała mu na myśl dotyk prawdziwego człowieka o bardzo stwardniałym naskórku. Łypnął leniwie na Todda i Lance'a.
- Oddała go Magneto na kwaterę główną Brotherhood. - mówiąc "kwatera główna", Todd wykonał w powietrzu cudzysłowie. Zwykły dom z dwoma piętrami raczej nie mógł się równać z Instytutem Xaviera. Nagle jego uwagę odwróciły latające nad kartonem pizzy muchy.
- Czasem nie wiem, co gorsze... Twoje żabie zdolności i pożeranie much jak landrynek, czy pety Lance'a. - powiedział Pietro, powstrzymując odruch wymiotny. Todd często posługiwał się swoim długim językiem, by chwytać jakieś przedmioty, albo nawet przenosić własne ciało, ale zjadanie much, czy drobnych insektów było już przesadą. On sam uważał to za defekt swojego genu i siłę wyższą. Nie umiał nad tym zapanować.
- Ej! - brunet siedział na kanapie i strojąc gitarę spojrzał urażony na Maximoffa. - Staram się, żebyście nic nie czuli.
Pierwsze dni ich współpracy były ciężkie, musiało minąć sporo czasu nim trójka przyjaciół zaczęła się dogadywać. Najgorszą kością niezgody okazało się nie zachowanie Todda (chociaż to też przerażało Pietro), a nałóg Alversa. Bywało, że białowłosy znajdował przepełnione popiołem popielniczki w najrozmaitszych zakamarkach domu, nawet w swojej sypialni oraz niedopałki na trawie. Było wiele zapachów, które powodowały u Pietro poczucie obrzydzenia, ale dymu i papierosów nienawidził z całego serca. Gdy doszło pomiędzy nimi do porozumienia, Lance ograniczył się do jednego papierosa dziennie. Zawsze wypalał go wieczorem na zewnątrz, a potem odświeżał oddech gumą.
- A jak u Crystal? - zapytał Todd.
- Pobiegłem do "Second Station", ale nie robili nic nadzwyczajnego. Siedzieli i gadali, więc poszedłem, musiałem sobie wszystko dokładnie przemyśleć i wiecie do czego doszedłem?
- Że David jest lepszą partią od Ciebie?
Quicksilver przesłał koledze piorunujące spojrzenie i zaraz skrzyżował nogi na podłokietniku.
- Nie jest. Stwierdziłem, że Crystal mnie kompletnie nie interesuje.
- Jasne. - parsknął Lance, ledwo powstrzymując napad śmiechu. - Nie wytrzymasz dnia bez gadania o niej.
- Nie wierzysz we mnie? - udał urażony ton. Alvers miał rację, chociaż prawda nie przychodziła do Pietro z łatwością.
Dzisiejsze obserwacje Inhuman udowodniły, że nie jest mu obojętna, nawet przeszło mu przez myśl, że mógłby wejść do kawiarni i udawać przypadkowe spotkanie, a następnie przysiąść się do nich. Dziś zachowywała się inaczej, była bardziej otwarta. Zupełnie inna, niż podczas ich randek. Może Lisa miała rację? Może chodziło o charakter Maximoffa...
Zgrzyt zamka spowodował w chłopaku poczucie lęku. Lance wstrzymał gwałtownie powietrze, a Todd językiem przechwycił pudełko i schował je za kanapą. Do domu weszła kobieta, sądząc po stukaniach obcasów na ciemnych panelach.
- Co zrobiliście z moim domem?! - jej krzyk był jak przeszywający ból. Raven wpadła do salonu, przeczesując wzrokiem każdy kąt.
- Spoko, posprzątamy. - przemówił Lance pewnym siebie tonem.
- Nie dość, że kryję wam tyłki przed radą pedagogiczną i Magneto, to jeszcze robicie z mojego domu pobojowisko! - w mgnieniu okna zniknęła atrakcyjna blondynka w eleganckim uniformie. Zastąpiła ją niebieska postać o czerwonych włosach i bystrych złotych oczach, jak u kota. Zatrzymała spojrzenie na Alversie. - Chcesz poprawić ocenę ze sprawowania?
- Pytanie. Jasne, że tak. - odparł, jakby to było oczywiste. Lance wprawdzie nie należał do uczniów, którzy poprawiają się przy każdej możliwej okazji, śmiało można powiedzieć, iż edukację miał głęboko w poważaniu, jednakże istniał pewien powód, aby zdać liceum jak najszybciej. Nikomu nie mówił o szczegółach, musiało wystarczyć, że to bardzo ważne...
- Okej. W takim razie teraz pójdziesz do szkoły, zamalujesz czerwoną farbę na szafkach i będziesz stał przy bufecie na balu jesiennym.
- Mam inne plany, jeśli chodzi o bal. - odłożył gitarę na bok nie usatysfakcjonowany szansą poprawy. Dyrektorka wzruszyła ramionami.
- Dobra, ale pamiętaj o swojej sprawie. Ja tylko dałam Ci propozycję. - odwróciła się z gracją i ruszyła po schodach. - Idę do siebie, nie przeszkadzać mi chyba, że to będzie coś ważnego.
- Ciekawe kiedy ostatnio rozmawiała z moim ojcem. - mruknął Pietro.
- Właśnie, siedzimy tutaj we czwórkę jak ofiary i nic nie robimy. - poprał Tolansky. - Może Magneto o nas zapomniał...
- W życiu. - uciął kąśliwie Maximoff. - On ma plan, ale najwyraźniej nie chce nas na razie z nim zapoznawać. Zaufajcie mi. Powołanie Brotherhood to był pierwszy etap.
- Nie chce nic mówić, ale kiedy ostatni raz tutaj był? - Lance dźwignął się z kanapy. - Pół roku temu? Trochę długo zajmuje mu planowanie.
- A Ty gdzie idziesz? - Pietro odprowadził bruneta wzrokiem do futryny oddzielającej salon od holu.
- Poprawić swoją ocenę ze sprawowania. Mam nadzieję, że uda mi się kupić farbę w identycznym kolorze jak szafki.
● Oh, you can't hear me cry
See my dreams all die
From where you're standing
On your own.
It's so quiet here
And I feel so cold
This house no longer
Feels like home.
~